Wyścig, który podzielił F1

Każdą grupę ludzi można podzielić na niezliczoną ilość sposobów. Fanów Formuły 1 można rozgraniczyć np. na tych wyznających pogląd „kiedyś było lepiej” oraz tych, którzy są na to zbyt młodzi.

W większości przypadków zaliczam się do tej drugiej grupy, lecz jestem zaangażowany w wyścigi już na tyle długo, by niektóre rzeczy zdążyły się zmienić. Jedną z nich jest sposób, w jaki fani komunikują się ze sobą oraz ze sportem.

10 lat temu po obejrzeniu wyścigu w telewizji mieliśmy swoje przemyślenia i mogliśmy co najwyżej wymienić je z niewielką grupką znajomych. Po kilku dniach w salonach prasowych pojawiała się gazeta z analizą, która przedstawiała wszystkie szczegóły potrzebne do zrozumienia sytuacji i pozwalała zaczerpnąć opinii ekspertów. Można było też poczekać na komentarz podczas transmisji z kolejnego wyścigu. Tak czy inaczej, interakcja polegała głównie na otrzymywaniu informacji i własnych refleksjach.

Teraz jednak istnieją media społecznościowe, które pozwalają na wyrażanie swojego zdania w czasie rzeczywistym, choć częściej są wykorzystywane po to, by kłócić się z wieloma osobami naraz. Nikt nie czeka na analizy, przedstawienie faktów, czy opinie autorytetów. Liczy się tylko to, kto czuje się najbardziej urażony i potrafi to najgłośniej zademonstrować.

Karać czy nie karać?

W ten sposób dochodzimy do kontrowersyjnej kary dla Maxa Verstappena, który na ostatnim okrążeniu wyprzedził Kimiego Räikkönena poza granicami toru. Choć po obejrzeniu nagrań nikt nie powinien mieć wątpliwości co do przewinienia, w internecie zawrzało.

Pojawiły się już dowody na to, że innym również zdarzało się wyjechać poza białe linie (choć dotyczyło to poszerzania, a nie skracania toru), ale i bez tego było wiadomo, że nieregularne sędziowanie jest faktem i konieczne jest skuteczne rozwiązanie tej kwestii, podobnie jak ujednolicenie wytycznych dla egzekwowania limitów toru (a najlepiej znalezienie nowej nawierzchni na pobocza, o pożądanych właściwościach).

Ta kara powinna była stanowić wstęp do merytorycznej dyskusji i doprowadzić do zmian, z których korzyści sport będzie odczuwać przez wiele kolejnych lat. Zamiast tego wszczęta została bezsensowna kłótnia, sprowadzająca się w zasadzie do tego, kto jest fanem którego zespołu i kierowcy.

O ile sytuacja z Baku i jej rozstrzygnięcie miały realny wpływ na losy walki o tytuł mistrzowski (choć późniejsze potknięcia Ferrari zupełnie pozbawiły ich znaczenia), zamiana pozycji pomiędzy Verstappenem i Räikkönenem nie wpływa na nic. Te trzy punkty nie wpłyną na ich sytuację w mistrzostwach, a jedno podium mniej nie sprawi, że kariera Verstappena będzie uznawana za mniej imponującą.

Let’s get ready to rumble!

Innym tematem dyskusji po wczorajszym wyścigu, choć na szczęście dużo mniej agresywnej, jest postępująca „amerykanizacja” F1.

Przesunięcie kwalifikacji w pobliże koncertu Justina Timberlake’a czy prezentacja kierowców wykonana przez Michaela Buffera wywołały mieszane odczucia, szczególnie wśród tych, którzy przed startem Fernando Alonso w Indianapolis 500 nie wiedzieli nawet o istnieniu wyścigów za oceanem.

Skoro mowa o Alonso, jest on autorem najlepszej wypowiedzi weekendu. Poproszony o porównanie wyścigu w Austin z Indy 500, odpadł: „Rezultat był taki sam [awaria silnika]. Jedyne, co było inne to prezentacja kierowców – ta tutaj była jedynie słabą kopią”.

Problemem, któremu trudno było zapobiec, był brak zrozumienia dla tego, co się dzieje. Europejskie wyścigi przyzwyczaiły nas bowiem do tego, że kierowcy przyjeżdżają na pola startowe, czekają przez kilka minut, po czym ruszają do wyścigu.

W kulturze amerykańskiej wygląda to zupełnie inaczej – samochody są wyprowadzane na pola startowe, a kierowcy pojawiają się dopiero w ostatniej chwili, bo do tego czasu są zajęci interakcją z fanami czy udzielaniem wywiadów.

F1 postanowiła zaczerpnąć z tego inspirację, lecz nie chciała rezygnować ze swojej ekskluzywności, czego efektem była dziwna i nieciekawa hybryda. Podczas prezentacji kierowców w IndyCar czy NASCAR, ścieżka jest otoczona z obu stron fanami, którym kierowcy nieraz przybijają dłonie. W Austin tego zabrakło, podobnie jak dobrego prezentera.

Sezon IndyCar jest już dawno zakończony, w związku z czym dostępny był Dave Calabro (jego głos poniżej), lecz zamiast niego F1 zatrudniła kogoś niedoświadczonego w wyścigach, kto czytał z kartki. Brak dopracowania był widoczny, przez co wielu zraziło się do samego pomysłu, choć zupełnie niepotrzebnie.

Dokąd zmierzamy?

Grand Prix USA dało nam dwa tematy do dyskusji, lecz ta – przynajmniej z wierzchu – sprowadziła się to pustego głosowania na to, ilu jest zwolenników i przeciwników tego, co się wydarzyło. Pozostaje mieć nadzieję, że gdzieś za kulisami znajdzie się grupa ludzi skupionych na poprawie obecnych procedur, tak aby w przyszłości do spornych sytuacji dochodziło jak najmniej. O tych obecnych wkrótce i tak zapomnimy.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze