Felieton: Po trupach do celu

Tegoroczne Grand Prix Belgii to niestety kolejna czarna karta w historii Formuły 1, tak samo smutna jak te, kiedy to wielcy kierowcy tracili życie w makabrycznych wypadkach. W niedziele, 24 sierpnia 2014 roku umarł duch czystej rywalizacji. Umarła sportowa atmosfera, kultura jazdy, a wraz z nimi szacunek dla Nico Rosberga w świecie motosportu. Umyślna kolizja, spowodowana przez Niemca była również gwoździem do trumny, w której spoczywa przyjaźń z Lewisem Hamiltonem, a także dobre relacje z szefostwem Mercedesa. Wszystkim brakuje na to słów, nawet Toto Wolffowi, który nawet po zakończeniu wyścigu pozostawał w szoku. Jedynym komentarzem w tej sprawie mogą być tylko gwizdy, jakie Nico usłyszał odbierając trofeum za drugie miejsce. 

Zanim zaczniemy wszelkie dywagacje, cofnijmy się do początku sezonu, kiedy to średnio co miesiąc mogliśmy oglądać nowy promocyjny film wyprodukowany przez Mercedesa, w którym główne role grali Lewis Hamilton z Nico Rosbergiem. Dobrzy kumple, rywalizujący ze sobą przez całą karierę, od kartingu począwszy, w końcu znaleźli się w jednym zespole Formuły 1. Ekipa pokazywała tam jak obaj zawodnicy świetnie ze sobą współpracują, miło spędzają czas i śmieją się z robionych sobie nawzajem żartów. Wydawać by się mogło, że jest to wymarzony duet kierowców, jaki każdy zespół chciałby mieć w swoich szeregach.

Taka sytuacja utrzymywała się jednak niedługo. Przyjaźń przyjaźnią, jednak w Formule 1 nie ma na to miejsca, tym bardziej gdy gra toczy się o najwyższą możliwą stawkę, a więc mistrzowską koronę. Gdy obaj kierowcy zdali sobie sprawę, że samochód Mercedesa jest w tym roku o klasę lepszy od reszty stawki i walka o tytuł mistrza świata Formuły 1 będzie toczyć się tylko między nimi, znacząco zmienili swoją postawę. W tym momencie można przytoczyć słynną wypowiedź Roberta Kubicy sprzed kilku lat - „Jeśli chcesz mieć przyjaciela w Formule 1, kup sobie psa”.

Faktycznie, pierwsze zgrzyty zaczęły się już w pierwszej części sezonu, w Bahrajnie, kiedy to cały świat ekscytował się bratobójczą walką zawodników z Brackley, a krzyki kibiców zgromadzonych na trybunach zagłuszały nawet dźwięk nowych V6-stek. Pojedynek ten należał do jednych z najbardziej ekscytujących w ostatnich latach. Była to długa i czysta walka, jednak nie obyło się też bez kilku ostrych manewrów, gdzie jeden z zawodników zamykał przed drugim drzwi i nie pozwalał na wyprzedzenie się. Ostatecznie zwycięsko z tego pojedynku wyszedł Hamilton, a ego Rosberga zostało znacznie zranione, jednak nie zamierzał wtedy rozdmuchiwać sprawy i najprawdopodobniej w głębi ducha pomyślał sobie: "jeszcze mu pokażę, co potrafię".

Kolejnym momentem, kiedy to w Mercedesie zawrzało, było Grand Prix Monako, podczas którego Nico Rosberg, w końcówce kwalifikacji "popełnił błąd" i spowodował żółtą flagę, uniemożliwiając swojemu koledze z zespołu poprawienie czasu i zepchnięcie Niemca z pole position. Wszyscy od razu stwierdzili, że był to rewanż za wyścig w Bahrajnie i swego rodzaju pogrożenie Lewisowi palcem. Sam mistrz świata z sezonu 2008 również wiedział, że ten "błąd" miał drugie dno i Nico jest w stanie uciec się do nie do końca sportowych zachowań, aby jego nazwisko pod koniec sezonu znalazło się na szczycie tabeli. Mogliśmy się domyślać, że Brytyjczyk gotował się ze złości przez resztę weekendu, a bukmacherzy w niedziele rano przyjmowali zakłady, że dwa Mercedesy wylądują w barierach. Ostatecznie na ulicach księstwa Nico Rosberg odniósł zwycięstwo, a Lewis zrzucając winę na "paproch w oku" finiszował na drugim miejscu.

Kilka następnych Grand Prix przebiegło bez większych starć, jednak zaostrzający się konflikt ponownie ujawnił się na Węgrzech, kiedy to w kluczowej fazie wyścigu ekipa Mercedesa poinformowała Lewisa Hamiltona aby przepuścił swojego kolegę z zespołu, argumentując to faktem, że Nico jest od niego szybszy, a ponadto manewr ten nie wpłynie na jego wyścig. W istocie Niemiec nie był nawet w stanie zbliżyć się Lewisa, przez co ten zdecydował się zignorować polecenie zespołu, mówiąc, że przecież walczą o pozycję i nie zamierza jej po prostu oddawać. Jak można się było domyślać, Nico Rosberg aż kipiał ze złości, jednak jak się później okazało, to Hamilton miał rację i dzięki swojej decyzji utrzymał najniższy stopień podium.

Po zawodach na Hungaroringu wszyscy udali się na zasłużone wakacje, by, przynajmniej w teorii, naładować baterie i przygotować się jak najlepiej do drugiej części sezonu, zapominając o tym co działało się w jego pierwszej części. Przyjeżdżając na Spa ekipa Mercedesa miała nadzieję na pewny i spokojny dublet, jednak jak mogliśmy się przekonać, nie było im to dane, mimo że po kwalifikacjach sytuacja była bardzo klarowna. Srebrne strzały po zajęciu pierwszego rzędu i przetrwaniu pierwszego okrążenia po starcie były na bardzo dobrej drodze do osiągnięcia celu. Niestety, plany te pokrzyżował Nico Rosberg. Na drugim okrążeniu niedzielnego wyścigu o Grand Prix Belgii Niemiec na dohamowaniu do zakrętu Les Combes próbował wyprzedzić liderującego Hamiltona, jednak, gdy zorientował się, że manewr, który planował jest niemożliwy do wykonania dał upust emocjom, zahaczając przednim skrzydłem o tyle koło swojego kolegi z zespołu. O ile sam Rosberg nie odczuł z powodu utraty jednego płatu skrzydła większej różnicy, o tyle Lewis Hamilton złapał kapcia i przez pozostałe 2 sektory musiał doturlać się do alei serwisowej z przebitą i rozpadającą się oponą.

Po nieplanowanym pit stopie Brytyjczyk spadł na sam koniec stawki, tracąc jakąkolwiek szansę na przyzwoity wynik w wyścigu na Spa. Nico Rosberg nie odniósł natomiast żadnych start i kontynuował jazdę na pozycji lidera. Sędziowie nie przyznali mu nawet kary za spowodowanie kolizji, twierdząc, że był to jedynie incydent wyścigowy. Prawda jest jednak inna. Syn mistrza świata z 1982 roku umiejętnie wykorzystał sytuację, kiedy to prawie (słowo "prawie" ma tu bardzo istotne znaczenie) zrównał się z Lewisem na dohamowaniu do zakrętu Les Combes, po przegranej dla niego walce na prostej Kemmel. Nico był za połową samochodu Lewisa Hamiltona, więc w myśl przepisów, ten nie miał obowiązku zostawienia mu jakiegokolwiek miejsca, tym bardziej, że linia wyścigowa należała do niego. Obecny lider mistrzostw świata Formuły 1 zaprezentował jednak postawę typowego Ukraińskiego kierowcy TIRa, który wszelkie przepisy i kulturę jazdy ma w głębokim poważaniu, wchodząc w zakręt w tym samym momencie, co Lewis. Efekt takiego manewru przewidziałby nawet bardziej rozgarnięty uczeń podstawówki, nie mówiąc już o kierowcy Formuły 1, który ściga się różnego rodzaju pojazdami niemalże od 20. lat. Pomiędzy kierowcami Mercedesa doszło do kontaktu, który brzemienny w skutkach był jednak tylko dla jednego z nich. Możemy tylko domyślać się, że w tym momencie liczba popularnych słów na "F" na stanowisku dowodzenia ekipy z Brackley miała największą częstotliwość od początku sezonu...

Po tym zdarzeniu nie wszystko było jednak stracone i Nico Rosberg mógł jeszcze odzyskać twarz. Sytuację znacznie poprawiło by najzwyklejsze "I'm sorry", wypowiedziane z ust 29-latka. Ten zdecydował się pokierować tę sprawę na inne, pogrążające go tory . Po zakończeniu wyścigu o Grand Prix Belgii, na spotkaniu zorganizowanym przez Mercedesa, Nico z początku próbował zrzucić winę za spowodowanie kolizji na Lewisa Hamiltona, jednak widząc, że nikt nie jest w stanie się na to nabrać, otwarcie przyznał, że zrobił to specjalnie "aby coś udowodnić". Od razu nasuwa nam się pytanie: Ale co? Że potrafi pozbawić zespół ważnych punktów? A może, że potrafi zniszczyć komuś wyścig?

„Zatkało mnie gdy słuchałem Nico na spotkaniu” – przyznał w niedzielne popołudnie Lewis. Zdziwienie Brytyjczyka w tym momencie było ogromne. Podobną postawę miał wtedy Toto Wolff, który już podczas pierwszego wywiadu po zakończeniu wyścigu, dla stacji Sky Sport F1 Channel, nie mógł znaleźć słów, aby opisać zachowanie swojego kierowcy. „To coś absolutnie nie do zaakceptowania. Doszło do kraksy pomiędzy dwójką kierowców z tego samego zespołu, w dodatku na drugim okrążeniu długiego wyścigu. Czasem rozmawialiśmy o takiej sytuacji i dzisiaj stała się ona faktem. Na drugim okrążeniu nie musisz starać się wyprzedzić za wszelką cenę, uszkadzając przy tym obydwa samochody” – powiedział Niemiec.

Co się stało, to się nie odstanie. Teraz pozostało nam jedynie ocenić całą sytuację, stwierdzić fakty i wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski. Pierwszym z nim, jest to, że dla Nico Rosberga ważniejszy jest tytuł mistrza świata, niż uczciwość i kieruje się zasadą "po trupach do celu". Gdy pojawia się możliwość zyskania przewagi nad rywalem, nawet w nie do końca uczciwy sposób, to z pewnością z niej skorzysta. Drugi jest tak samo oczywisty jak pierwszy. A mianowicie, że Niemiec nie potrafi przyznać się do błędu i przeprosić kolegi (no właśnie, czy nadal jest to właściwe określenie...?) za swoje głupie zachowanie. Co do wniosków i konsekwencji, to zadanie to należy już do szefostwa Mercedesa, który całkowicie ponosi winę za zaistniały incydent. Zespół nie określił bowiem wcześniej co zawodnicy mogą robić, a co jest im zabronione. Ekipa została zmuszona do wypicia piwa, które sama sobie naważyło, a w Belgii wylało się już z pełnego kufla.

Patrząc na całą sytuację ze sportowego punktu widzenia, to Nico po prostu napluł w twarz Lewisowi, który najprawdopodobniej do dzisiaj nie potrafi uwierzyć, że jego przyjaciel podstawił mu nogę w biegu po mistrzowską koronę Formuły 1 w sezonie 2014, za co słusznie został wygwizdany, gdy otrzymywał trofeum, za (jedynie) drugie miejsce. Osobiście uważam, że fani bardziej spragnieni są sportowej rywalizacji i walki, zarówno strategicznej, jak i tej na torze, a nie kontrowersyjnych sytuacji, takiej jak ta, z poprzedniego weekendu. Do końca sezonu jeszcze wprawdzie długa droga, jednak od tej pory z pewnością większość fanów wspierać będzie czarnoskórego kierowcę Mercedesa, który od kilku lat potrafi opanować swoje emocje i zachować się jak rasowy zawodnik, czego nie można powiedzieć o Rosbergu. Wystarczy spojrzeć na poniższą grafikę:

Pierwszy z obrazków pokazuje zachowanie Nico Rosberga z Grand Prix Bahrajnu, gdzie specjalnie odbija na zewnętrzną, aby uniknąć kolizji z Lewisem. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o drugim obrazku, gdzie przedstawiona jest sytuacja ze Spa. Niemiec tym razem nie zwraca uwagi na skutki swojego manewru i bezpardonowo wjeżdża w Hamiltona, niszcząc mu wyścig. 

Pisząc o walce o tytuł mistrza świata Formuły 1 między kierowcami z tego samego zespołu nie sposób nie odwołać się do Ayrtona Senny i Alaina Prosta. Ja chciałbym przywołać inną sytuację, z przed blisko 35-laty, kiedy to Alan Jones i Carlos Reutemann jeździli razem w ekipie Franka Williamsa, a ich współpraca również nie należała do owocnych. Ich konflikt rozpoczął się od razu po tym, jak przyszło im się ścigać tymi samymi samochodami. Najpierw, w sezonie 1980 to Jones odnotowywał lepsze wyniki i zdobył tytuł mistrza świata, jednak za rok, to Argentyńczyk przejął pałeczkę lidera zespołu. Niepocieszony Jones wyszedł więc z propozycją zakończenia sporu zwracając się do swojego partnera słowami: „Może zakopiemy w końcu topór wojenny?” Ten jednak nie był zainteresowany pogodzeniem się, ponieważ szala zwycięstwa przechyliła się już na jego stronę, dlatego odpowiedział Australijczykowi ironicznym pytaniem: „Może w twoich plecach?”

Póki co przewagę ma Rosberg i myśli, że może pozwolić sobie na tego typu zagrania, które widzieliśmy w Belgii. Sytuacja może się jednak zmienić i gdy będziemy ścigać się w Rosji, czy Stanach Zjednoczonych, na czele tabeli może znaleźć się już Hamilton. Wtedy postawa Niemca może się zmienić, o ile nie zdecyduje się  w międzyczasie na dalsze zaognianie konfliktu...

 

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze