Grand Prix Wielkiej Brytanii – analiza ŚwiatWyścigów.pl

Tegoroczna Grand Prix Wielkiej Brytanii to teatr jednego aktora. Lewis Hamilton od początku weekendu był najszybszy, nie popełnił ani jednego błędu i po raz czwarty z rzędu a piąty w karierze stanął na najwyższym stopniu podium na Silverstone, redukując stratę w mistrzostwach świata do Sebastiana Vettala do zaledwie 1 punktu. Świetnie spisał się również Valtteri Bottas, który po karzę za wymianę skrzyni biegów zameldował się na mecie na drugim miejscu. Fin w dużej mierze skorzystał na dramacie Ferrari, który miał miejsce pod koniec rywalizacji. Obaj zawodnicy Scuderii jechali poprawny wyścig do momentu problemów z pękającymi oponami, których dokładne powody jeszcze nie są znane. Na pechu Scuderii skorzystali zawodnicy Red Bulla, a pochwały należą się także Nico Hülkenbergowi i po raz kolejny ekipie Force India. Na cierpkie słowa zasługuje tym razem przede wszystkim Toro Rosso. 

Niki Lauda powiedział po wyścigu na Silverstone, że Mercedes powrócił do formy z przeszłości, co możemy rozumieć, że srebrne strzały ponownie są zdecydowanie najszybsze i wracają na pozycję dominatora. Grand Prix Wielkiej Brytanii to drugi w tym sezonie wyścig, kiedy Mercedes zaliczył dublet i spisał się zdecydowanie najlepiej. Lewis Hamilton był w ten weekend w innej lidze i to na nim skupiona była cała uwaga, ale Valtteri Bottas bynajmniej nie był o wiele wolniejszy, a jego drugie miejsce uczyniło weekend Mercedesa perfekcyjnym.

Po nienajlepszym początku sezonu Lewis Hamilton odzyskał mistrzowską formę, której szczyt zaprezentował właśnie na Silverstone. Domowa Grand Prix trzykrotnego mistrza świata nie mogła potoczyć się dla niego lepiej. Dominacja zaczęła się już w kwalifikacjach, które Lewis wygrał z ponad półsekundowym zapasem nad drugim Räikkönenem, a w wyścigu nie oddał pierwszej pozycji nawet na pół okrążenia. To wszystko oglądało z trybun 138 tysięcy fanów, którzy później nosili go na rękach. Czy ktoś z nich pamięta jeszcze, że jego idol nie pojawił się w środę na F1 Live Show w Londynie? Widowisko zapewnione w niedziele przez Lewisa sprawiło im zdecydowanie większą radość i możemy je postawić na równi z Grand Prix Brazylii 1991 czy Grand Prix Wielkiej Brytanii 1992, kiedy Ayrton Senna i Nigel Mansell jako jedyni w historii F1 potrafili do tego stopnia porwać za sobą publiczność w ojczyźnie. Razem z formą Mercedesa powrócił też prawdziwy Lewis, a po takim wyścigu zatrzymać będzie go trudniej niż kiedykolwiek wcześniej.

Valtteri Bottas odgrywał w ten weekend rolę drugoplanową, chociaż trzeba przyznać, że wyszło mu to świetnie. Po kwalifikacjach Fin został cofnięty na polach startowych o 5 pozycji za nieregulaminową wymianę skrzyni biegów, w konsekwencji czego ruszał do wyścigu z 9. miejsca. Punkty zdobywa się jednak w niedzielę, a tego dnia Valtteri pokazał się już z najlepszej strony. Łatwo poradził sobie z kierowcami środka stawki, po czym skoncentrował się na walce z Maxem Verstappenem i reprezentantami Ferrari. Fin wyszedł z niej zwycięsko przede wszystkim dzięki bardzo dobremu tempu i po części problemom z oponami w przypadku Räikkönena. Przypomnijmy, że tydzień temu w Austrii dokładnie taką samą sytuację miał Lewis, którego po 5-miejscowej karze stać było jedynie na finisz na 4. miejscu, przy pewnym zwycięstwie Bottasa. Możemy więc pokusić się o stwierdzenie, że ostatnio to Valtteri wykonał dla zespołu lepszą pracę. 

Ferrari zaliczyło na Silverstone najgorszy weekend w tym sezonie i wpływ na to miały nie tylko pękające opony. Po sobotnich kwalifikacjach wszystko wydawało się być pod kontrolą, ponieważ zawodnicy Scuderii uplasowali się bezpośrednio za Hamiltonem, jednakże już podczas startu pomiędzy Räikkönena a Vettela wcisnął się Max Verstappen. Później do gry wszedł także wyraźnie szybszy Bottas, którego wolniejszy spośród duetu Vettel nie był w stanie powstrzymać. Tempo kierowców Ferrari uległo znaczącemu pogorszeniu szczególnie w drugiej części drugiego stintu, podczas której obaj koncentrowali się już na dowiezieniu samochodów do mety. Plany pokrzyżowały jednak opony, których awarie były według Pirelli różne. Prawoskrętny tor Silverstone to jeden z najbardziej wymagających dla ogumienia obiektów i najbardziej w kość dostaje na nim właśnie lewa przednia opona i bardzo łatwo przekroczyć jej możliwości, o czym przekonało się w ten weekend Ferrari.

Cieszący się od początku sezonu fotelem lidera w mistrzostwach świata Sebastian Vettel od dłuższego czasu wyznaczał sobie za cel dojeżdżanie do mety przed Lewisem Hamiltonem, jednak podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii było to niewykonalne. Niemiec nie rozpoczął najlepiej zmagań, ponieważ dał się pokonać w kwalifikacjach Kimiemu Räikkönenowi. Następnie, w początkowej fazie wyścigu, sporo krwi napsuł mu Max Verstappen. Czwarta lokata to maksimum tego, na co Vettel mógł liczyć w ten weekend. Gwoździem do trumny była awaria opony, która pozbawiła 4-krotnego mistrza świata kolejnych ważnych punktów i zepchnęła na 7. miejsce. Według firmy Pirelli przyczyną defektu było po prostu nadmierne jej zużycie, a początkiem jej końca było mocne przytarcie podczas walki z Valtterim Bottasem. W poprzedniej analizie pisaliśmy, że walka o tytuł w tym sezonie będzie dla Vettela największym wyzwaniem w karierze, a GP Wielkiej Brytanii to potwierdziło. 

Kimi Räikkönen po raz pierwszy od dłuższego czasu był wyraźnie szybszy od Sebastiana Vettela i nawet mimo delaminacji opony w końcówce rywalizacji zdołał załapać się na podium. Po tym jak prezes firmy Ferrari, Sergio Marchione, nazwał go ciamajdą, Fin bardzo potrzebował takiego występu. Plotki mówią, że zespół ma dla już zaoferował mu kontrakt na kolejny sezon, co może świadczyć o tym, że wykonuje zadowalającą pracę, a więc jest wsparciem dla Sebastiana Vettela. Kimi przestał już mówić o równym statusie, a w sobotę podkreślał, że jego priorytetem na wyścig jest zapewnienie zespołowi odpowiedniego rezultatu.  

Red Bull, podobnie jak Mercedes, powrócił do typowej dla siebie dyspozycji. Zdecydowanie nie był to perfekcyjny weekend, ale na koniec dnia zdecydowanie jest się z czego cieszyć. Max Verstappen po raz pierwszy od GP Kanady mógł pokazać na co go stać, ale problemów doświadczył z kolei Daniel Ricciardo. Wyścig Australijczyka w dużej mierze ustawiła awaria samochodu w kwalifikacjach, która oznaczała start z końca stawki i festiwal wyprzedzania w niedzielę. Faktem jest, że obaj zawodnicy spisali się bardzo dobrze i wykonali swoje zadania. Mimo że znaleźli się obok siebie w klasyfikacji, nie mieliśmy okazji porównać ich osiągów w walce koło w koło. Wyniki czy liczba wyprzedzań to zdecydowanie za mało aby wydawać osądy na temat ich formy. Aby móc porównać ich tempo musimy poczekać do weekendu, w którym żaden nie będzie miał żadnych niezależnych od siebie problemów. Póki co, w tym sezonie nie mieliśmy jeszcze okazji takiego doświadczyć.

Max Verstappen w końcu przełamał passę nieukończonych wyścigów. Po solidnych kwalifikacjach zaliczył dobry start z czwartego miejsca i przebił się przed Sebastiana Vettela na trzecie miejsce. Następnie, przez cały pierwszy stint utrzymał Niemca za sobą aż ten zdecydował się na zastosowanie podcinki. Plan wypalił i Verstappen musiał pogodzić się z utratą pozycji, ale Holender i tak miał się z czego cieszyć na mecie wyścigu. Jego tempo na przestrzeni rywalizacji było bardzo przyzwoite, ale nadal nieco słabsze od kierowców Ferrari, co pokazuje, że aby wdrapać się na podium, byki potrzebują wielu nadzwyczajnych wydarzeń na torze. 

Daniel Ricciardo pokazał wiele razy w tym sezonie, że nawet po starcie z dalszego pola potrafi wywalczyć podium, a nawet zwycięstwo. Tym razem, dzięki awarii w kwalifikacjach, które zakończył ostatecznie na 19. miejscu, czekało go nadzwyczaj duże wyzwanie. Australijczyk ponownie nie popełnił ani jednego błędu i popisał się wieloma manewrami wyprzedzania, a dzięki problemom Sebastiana Vettela osiągnął metę na 5. miejscu, bezpośrednio za swoim kolegą z drużyny. Patrząc jedynie na same wyniki możemy uznać to za duży sukces, szczególnie w porównaniu z sytuacją Maxa, ale musimy wziąć pod uwagę fakt, że walka z kierowcami pokroju Lance’a Strolla, Kevina Magnussena czy nawet Sergio Péreza znacząco różni się od walki z reprezentantami Mercedesa i Ferrari.

Renault zaliczyło w Wielkiej Brytanii typowy dla siebie weekend. Hülkenberg zapewnił zespołowi kolejne punkty, podczas gdy Palmer ukończył najpierw kwalifikacje na swoim ulubionym 11. miejscu, a następnie zmuszony był wycofać się przed końcem, a nawet przed startem wyścigu z uwagi na problemy techniczne, które po części dotknęły też Hülkenberga. Podobnie jak w przypadku Haasa, w Enstone wciąż widać wiele problemów technicznych, na które znaleźć można tylko jedno rozwiązanie: praca, praca, praca. Oczywiście poparta odpowiednimi wnioskami. 

Niezależnie od tego komu przyjdzie ścigać się w kolejnym sezonie w Renault obok Nico Hülkenberga, będzie miał on bardzo trudne zadanie. Niemiec potwierdził po raz kolejny, że można na niego liczyć w kluczowych momentach. To właśnie on cieszył się na Silverstone ze zwycięstwa w drugiej lidze i pokonał liderów tej grupy - kierowców Force India. Kluczem do sukcesu był przede wszystkim brak błędów i odważny atak na Estabana Ocona na pierwszym kółku. Dzięki temu manewrowi Hulk miał przed sobą czysty tor, przez co mógł lepiej zadbać o opony, które ulegały nadmiernej degradacji. Szczególnie dało mu się to we znaki pod koniec drugiego stintu, kiedy przegrzewać zaczął się także wydech. To właśnie dzięki tej przypadłości zespół polecił kierowcy zatrzymanie się tuż po przekroczeniu linii mety. Istniało bowiem bardzo duże ryzyko wybuchu silnika. 

Jolyona Palmera porównywać możemy do Hülkenberga tylko w kontekście kwalifikacji, które zakończył pięć miejsc niżej. 11. pole startowe było jednak dobrą podstawą do podjęcia walki podczas swojej domowej rundy, w której bardzo liczył na przełamanie. Nie nadeszło ono z uwagi na problemy z hydrauliką i blokujący się pedał hamulca. Mimo kolejnego wyścigu bez punktów nie możemy mieć do niego pretensji, z czego szefostwo doskonale zdaje sobie sprawę. Bardzo ważnym wyścigiem dla Jo będzie więc nadchodząca runda na Węgrzech, która wcześniej została wskazana przez Cyrila Abiteboula za dealine’a dla Palmera jeśli chodzi o zdobywanie punktów. Jeżeli Brytyjczyk po raz kolejny zawiedzie, a Robert Kubica zaimponuje ekipie w odbywających się 2 dni później testach, grunt pod nogami obecnego kierowcy Renault zacznie się palić, a może i nawet dopalać…

Jedyna w sezonie Grand Prix, w której udział wziąć mógł szef zespołu Force India, Vijay Mallya, przebiegła zgodnie z planem ekipy. W kwalifikacjach obaj zawodnicy zakwalifikowali się do Q3 i bez żadnych problemów zrealizowali wyścigowe strategie, zaliczając kolejny podwójny finisz w punktach. Co ciekawe, tym razem szybszy był Esteban Ocon, ale Sergio Pérez nie składał już żadnych zażaleń. Mimo że obaj kierowcy miejscowej drużyny w pewnym momencie podążali tuż za Nico Hülkenbergiem, Meksykanin nie domagał się zastosowania poleceń zespołowych i nie mieliśmy już żadnych tarć. Albo Sergio zdał sobie sprawę z braku hierarchii, albo ktoś z władz stanowczo zabronił wszczynania jakichkolwiek sporów na tle strategicznym. Cokolwiek miało w Force India miejsce, wyszło zespołowi na dobre. 

Esteban Ocon wielokrotnie dał ostatnio do zrozumienia, że nie zamierza być w ekipie Force India numerem dwa. Do tej pory za każdym razem, z wyjątkiem Grand Prix Azerbejdżanu, kończył wyścigi za Sergio Pérezem, a na Silverstone po raz pierwszy pokonał go w równej i czystej walce. Połowa sukcesu Francuza leży w starcie, który wykonał zdecydowanie lepiej niż jego partner, w skutek czego przebił się także przed Nico Hülkenberga. Niemiec później odzyskał w prawdzie pozycję, spychając Ocon na 8. miejsce, które normalnie nie byłoby dla niego satysfakcjonujące, jednakże fakt, że w takich samych okolicznościach Pérez znalazł się za nim, można uznać za sukces. Biorąc pod uwagę fakt, że Esteban oswoił się już z samochodem, w drugiej połowie sezonu to właśnie regularne pokonywanie partnera z drużyny będzie dla niego najważniejsze, by zaimponować w przyszłości innym zespołom. 

Sergio Pérez po raz kolejny dostał od swojego partnera pstryczek w nos. Meksykanin przyznał otwarcie po wyścigu, że nie jest z siebie zadowolony i czuje frustrację. Esteban Ocon wyprzedził go już na starcie, przez co otrzymał również preferencyjną strategię, zakładającą wcześniejszy pit stop, co znacznie ułatwiło mu utrzymanie pozycji. Jedynym argumentem Péreza były przegrzewające się na starcie hamulce, jednak gdy po kilku kółkach ich temperatura powróciła do normy, nadal nie był w stanie odzyskać miejsca. Uzyskana przez niego 9. pozycja zdecydowanie jest poniżej oczekiwań kierowcy, ale tym razem widać u niego pokorę. Możemy się domyślać, że zamiast utarczek słownych w ekipie, skupi więcej wysiłków na cięższej pracy przed kolejnymi wyścigami. 

Po kilku dobrych weekendach w wykonaniu Williamsa tym razem przyszła kolej na ten słabszy. Obaj zawodnicy ponownie nie zachwycili w kwalifikacjach, które są zdecydowanie najsłabszym punktem ekipy z Grove, ale mimo to w wyścigu znowu istniała szansa na punkty. Felipe Massa i Lance Stroll po raz kolejny znakomicie wystartowali, jednakże pozostali kierowcy byli po prostu szybsi. Williams nadal traci nieco tempa do Force India, które plasuje się bezpośrednio przed nim w klasyfikacji konstruktorów, a dogonienie go wydaje się już raczej misją niewykonalną. W połowie sezonu mamy bowiem 95 do 41 dla ekipy z Silverstone. 

Lance Stroll ukończył trzy ostatnie wyścigi w punktach i podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii bardzo chciał przedłużyć tę serię. Nie było to najłatwiejszym zadaniem biorąc pod uwagę 16. pozycję jaką uzyskał w sobotnich kwalifikacjach, jednak jak pokazał wyścig w Austrii, nie niemożliwe. Start po raz kolejny wyszedł Kanadyjczykowi całkiem nieźle, ponieważ już przed pierwszym hamowaniem zyskał 4 pozycje, jednakże po kontakcie z Kevinem Magnussenem w zakręcie Village zniszczeniom uległa podłoga w samochodzie Williamsa. Według Strolla zniszczenia te implikowały trudności z doprowadzeniem opon do odpowiedniej temperatury, co przekładało się bezpośrednio na jego tempo. Stosunkowo szybki pit stop na 22. okrążeniu nie poprawił jednak sytuacji i Lance nadal walczył ze swoim samochodem, co wykorzystali rywale. Ostatecznie na mecie zameldował się na 16. pozycji.

Felipe Massa, tak samo jak jego kolega z drużyny, zyskał na starcie już 4 pozycje i, co najważniejsze, uniknął jakiekolwiek kontaktu z innymi samochodami. Kolejne miejsce Brazylijczyk zyskał dzięki podcięciu Stoffela Vandoorne, ale przedłużony drugi stint nie pozwolił mu już na walkę z kierowcami Force India, którzy prezentowali tym razem lepsze tempo. 10. pozycja na mecie pokazuje, że duże punkty przychodzą tylko wtedy, kiedy kierowcy Williamsa zaliczają bezbłędny weekend, a Grand Prix Wielkiej Brytanii takim nie było.

McLaren, podobnie jak kilka innych zespołów, nie zaskoczył nas swoim występem na Silverstone. Po pierwszych punktach w Baku w wyjątkowych okolicznościach szybko zostaliśmy sprowadzeni na ziemię w Austrii. Kolejny bezpunktowy wyścig bynajmniej nie jest zmartwieniem dla szefostwa teamu, które dawno spisało już tegoroczny sezon na straty. Na chwilę obecną jedynym realistycznym celem dla McLarena jest wyprzedzenie w klasyfikacji konstruktorów Saubera, ale do tego nie wystarczy ani życiowa dyspozycja Fernando Alonso, ani konkurencyjne nadwozie, ani najlepsza organizacja i zarządzanie, którym McLaren zaimponował nam w Q1, idealnie odnajdując się w sytuacji z Alonso.

Fernando Alonso spisywał się w trakcie tego weekendu wybornie jak na swoje możliwości. Od początku dobrze dobrał ustawienia, a w pierwszej części kwalifikacji wykorzystał swoje bezcenne  doświadczenie do wykręcenia najlepszego czasu w stawce. Hiszpan perfekcyjnie wyczuł moment zmiany warunków i zdążył poinformować o tym zespół, który obsłużył go bez zarzutów. Czasówka i tak była dla niego nieważna, ponieważ z uwagi na wymianę wielu komponentów startował z końca stawki. Wyścig zaczął świetnie, przebijając się o kilka miejsc już na pierwszym kółku. Mety jednak nie osiągnął, a jego egzekutorem był tym razem nagły spadek ciśnienia paliwa, które doprowadziło do awarii silnika spalinowego.

Stoffel Vandoorne również błysnął w kwalifikacjach dzięki awansowi do Q3. Po przyzwoitym starcie utrzymał się w punktowanej dziesiątce, jednakże nie był w stanie obronić się przed podcinką Felipe Massy. Tym razem od punktu dzieliły go niecałe 4 sekund, ale McLaren i tak może być z niego zadowolony. Występ ten nadal nie może być jednak uznany za zachwycający. Na Vandoornie nie ciąży jednak żadna presja, a kontrakt na kolejny sezon podobno jest już uzgodniony, przez co możemy uznać, że Belg radzi sobie relatywnie dobrze.

Haas przerwał na Silverstone serię pięciu wyścigów w punktach. Tym razem problemy z hamulcami, które w Wielkiej Brytanii dostarczyła amerykańskiej drużynie firma Carbone Industries, dopadły obu kierowców. Swoje 5 groszy dorzuciły jeszcze opony, które nie chciały pracować tak, jak powinny. W paddocku słychać głosy, że nadal są to problemy wieku dziecięcego, ale okres ich trwania coraz bardziej denerwuje szefostwo ekipy. Po raz pierwszy pojawiły się też wątpliwości co do dalszej współpracy Haasa z Ferrari, które wyraźnie straciło przewagę nad Mercedesem. 

Romain Grosjean podczas piątkowych treningów standardowo narzekał na wiele aspektów swojego samochodu, ale w kwalifikacjach ponownie udało mu się wejść do Q3. Słaby start zabił jego nadzieję na punkty i spadł nawet za Kevina Magnussena. Przez dłuższy czas musiał bronić się nawet przed Marcusem Ericssonem. Grosjean nadal nie widzi poprawy zachowania hamulców, które nie działają efektywnie przede wszystkim w newralgicznych momentach, kiedy kierowca musi cisnąć na 100%. W przypadku jazdy tempem wyścigowym, na 95% możliwości samochodu, problem ten przestaje się dawać tak mocno we znaki, ale na Silverstone ich rolę przejęło z kolei ogumienie. Romain nie mógł wywalczyć więc więcej niż 13. miejsce.

Kevin Magnussen narzekał na samochód nieco mniej niż jego partner, ponieważ jego pierwszy stint na miękkich oponach miał długość aż 37. okrążeń. Duńczyk na początku walczył nawet z kierowcami, którzy znaleźli się ostatecznie w punktach, a więc Sergio Pérezem, Estebanem Oconem i Felipe Massą. Wszyscy trzej znaleźli się przed nim dzięki wczesnemu pit stopowi. Kierowca Haasa miał w planach ostrą szarżę na super-miękkich oponach w końcówce wyścigu, jednakże jego tempo było za wolne. K-Mag doścignął i wyprzedził jedynie Lance’a Strolla by osiągnąć metę na 12. miejscu.

Grand Prix Wielkiej Brytanii było kolejnym wyścigiem, podczas którego Sauber musiał radzić sobie bez szefa zespołu. Jak dowiedzieliśmy się w trakcie tego weekendu, pozycję tę zajmie od kolejnego wyścigu Fred Vasseur, który za cel postawił sobie dobre zmiany i rozwiązanie kwestii silnikowej. Obecnie szwajcarska ekipa wchodzi w fazę restrukturyzacji i ciężko spodziewać się po niej konkurencyjnych wyników. Jej zawodnicy znowu znaleźli się poza czołową dziesiątką, ale przynajmniej dojechali do mety bez większych przygód. Ich tempo przez cały weekend, a szczególnie w trakcie treningów i niecodziennych kwalifikacji odstawało od reszty stawki, nawet McLarena, dlatego zanim szumne zapowiedzi nowego szefa się ziszczą minie raczej więcej, niż mniej czasu.

Jeżeli ktoś może być w Sauberze choć trochę zadowolony, to jest to Marcus Ericsson, który pokonał w końcu Pascal Wehrleina. W ten weekend to właśnie on był szybszy i lepiej poradził sobie w wyścigu, który minął mu raczej spokojnie. Jedyny moment, w którym na stanowisku dowodzenia Saubera zrobiło się nieco goręcej nastąpił na początku wyścigu, kiedy między Ericssonem a Werhleinem doszło do starcia. Obaj kierowcy pojechali dalej, ze Szwem z przodu, który ostatecznie zameldował się na mecie jako czternasty, o 3 pozycję wyżej od swojego partnera. Jeżeli Marcus myśli o przedłużeniu kontraktu, powinien postarać się o więcej tego typu występów.

Pascal Wehrlein nie był na Silverstone w najlepszej formie, co skrzętnie wykorzystał jego kolega. Niemiec próbował poprawić swoje szansę zmieniając opony już po kilku okrążeniach, w czasie początkowej neutralizacji. Na niewiele mu się to zdało, ponieważ aby regulaminowi stało się zadość, w końcówce ponownie musiał złożyć wizytę swoim mechanikom, by skorzystać z opon super-miękkich. Wehrlein powiedział po wyścigu, że dużo lepiej jechało mu się na miękkim komplecie i gdyby nie konieczność skorzystania z dwóch typów ogumienia, byłby w stanie ukończyć wyścig bez dodatkowego pit stopu. Ostatecznie zameldował się na mecie na 17. miejscu, jako ostatni z zawodników, którzy ukończyli niedzielne zmagania.

Sprawa formy zespołu Toro Rosso jest od dłuższego czasu sporym zmartwieniem dla szefostwa Red Bulla, a ma na to wpływ wiele czynników. Daniił Kwiat spisuje się mocno poniżej oczekiwań, a Carlos Sainz robi to aż nadto i w przeciwieństwie do swojego partnera jest zainteresowany „czymś więcej”. Po Grand Prix Wielkiej Brytanii sytuacja obu kierowców zrobiła się jeszcze bardziej radykalna. Kwiat zawiódł po raz kolejny, a w paddocku pojawiły się plotki o natychmiastowym przejściu Sainza do Renault już od Grand Prix Węgier. Chcąc nie chcąc, może okazać się, że doktor Marko, zamiast cieszyć się z braku obowiązków, z ciśnieniem mocno przekraczającym normę zmuszony będzie szukać aż dwóch nowych kandydatów do miejsca w Toro Rosso. 

Daniił Kwiat w końcu dopisał na swoje konto kolejne punkty. Szkoda tylko, że znowu mówimy o punktach karnych, a nie tych do klasyfikacji mistrzostw. Za wypadek w Austrii, w wyścigu, w którym liczył na przełamanie, Kwiat otrzymał 2 punkty karne i najprawdopodobniej burzę cierpkich słów od szefostwa. Najgorsze co mogło się więc stać tydzień później, w wyścigu na Silverstone to spowodowanie kolejnej kolizji i kolejne punkty karne. Sytuacji bynajmniej nie poprawia fakt, że ofiarą był tym razem jego zespołowy partner, Carlos Sainz, który wykorzystał tą okazję do podbudowania pozycji lidera w zespole. Jeszcze do Grand Prix Kanady, gdzie Kwiat także zarobił punkty karne, mogliśmy usłyszeć, że kierowcy są na równym poziomie, ale od tego momentu szefostwu Red Bulla coraz trudniej jest zakłamywać rzeczywistość. 

Mimo nieukończenia wyścigu o Grand Prix Wielkiej Brytanii Carlos Sainz może wyciągnąć z tego wyścigu pozytywy. Ciężko wyobrazić sobie lepszy powód na potwierdzenie tezy, że zespół podcina kierowcy skrzydła lub nie daje szansy na walkę o podia niż zostanie wyeliminowanym przez własnego partnera zespołowego. Po takim wydarzeniu siła przetargowa Carlosa w Toro Rosso wzrosła jeszcze bardziej. W paddocku pojawiły się nawet plotki, że Hiszpan jest do tego stopnia zdeterminowany by opuścić zespół, że mógłby pojawić się w Renault już na kolejny weekend. Obie zaangażowane strony zaprzeczyły takiemu rozwoju wydarzeń, jednakże postawa Sainza, gdzie nie obchodzi go nawet potulne załatwienie sprawy pokazuje, że nie zależy mu już na dobrych relacjach z ludźmi Red Bulla. 

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze