Grand Prix Węgier – analiza ŚwiatWyścigów.pl

Za nami 11. runda tegorocznych mistrzostw świata Formuły 1, Grand Prix Węgier, na torze Hungaroring. Bitwa ta zakończyła się zwycięstwem Ferrari, które nie bez kłopotów zdobyło drugi w tym sezonie dublet. Zawodnicy Scuderii byli nieco szybsi od swoich największych rywali z Mercedesa, którym nie sprzyjała charakterystyka toru pod Budapesztem. Bez większych zaskoczeń, trzecią siłą ponownie była ekipa Red Bull Racing, w której po raz kolejny nie obyło się bez problemów eliminujących z gry jeden z samochodów. Z plecami wielkiej trójki dobrze zaprezentował się McLaren, zaliczając pierwszy w tym sezonie podwójny finisz w punktach. W czołowej dziesiątce znaleźli się także zawodnicy Force India i Carlos Sainz. Kto spisał się poniżej oczekiwań? Standardowo - Renault i Jolyon Palmer, a także Haas. 

Ferrari odniosło na Węgrzech zwycięstwo w bitwie z Mercedesem, jednak nie przyszło ono łatwo. Po zapewnieniu sobie pierwszego rzędu w kwalifikacjach zadanie kierowców Scuderii było jasne - dojechać do mety w tej samej kolejności. Kwestią, która mocno utrudniła zrealizowanie tego celu były problemy z układem kierowniczym, które wystąpiły w połowie wyścigu w samochodzie Sebastiana Vettela. Ferrari, chcąc zapewnić swojemu kierowcy numer 1 maksymalną zdobycz punktową, nie zamierzała wypuszczać na prowadzenie Räikkönena, co było dość ryzykowną, ale ostatecznie poprawną decyzją. 

Po koncercie Lewisa Hamiltona z Silverstone, tym razem przyszła pora na Sebastiana Vettela. Mimo że Niemiec nie ma z Hungaroringiem najlepszych wspomnień, od początku weekendu wszystko wychodziło mu bardzo dobrze, a w szczególności zakończone zwycięstwem kwalifikacje. Wyścig wydawał się być formalnością, ale swoje 5 groszy do sprawy dorzuciły kwestie techniczne. Jeszcze przed samym wyścigiem mechanicy Ferrari wymienili w samochodzie Seba jeden z wałów hydraulicznych, który podobno nie został odpowiednio zamocowany. Dało to o sobie znać dopiero po jakimś czasie, kiedy Vettel zameldował o problemach w skręcaniu. Hydraulika odgrywa w systemie kierowniczym na tyle małą rolę, że straty 4-krotnego mistrza świata nie były kolosalne i był w stanie dowieść zwycięstwo do mety, za co należą mu się szczere gratulacje.

Gdyby Kimi Räikkönen jeździł w barwach innego zespołu, prawdopodobnie to on zostałby zwycięzcą Grand Prix Węgier. Jedyną rzeczą, która powstrzymała go od tego w ubiegłą niedziele jest polityka jego własnej ekipy, która w każdej sytuacji stawia obecnie na Sebastiana Vettela. Fin wielokrotnie dał do zrozumienia zespołowi, że czuł się bardzo niekomfortowo i niebezpiecznie, co w praktyce oznaczało, że chciał wyprzedzić Vettela by uniknąć presji ze strony Hamiltona. Kimi w istocie dysponował lepszym tempem i zasługiwał na zwycięstwo, jednakże góra wzięła korporacyjna komenda.

Hungaroring jest miejscem, gdzie Mercedes, a w szczególności Lewis Hamilton, odnosił w przeszłości sukcesy, dlatego tak wyraźna strata do Ferrari może być dla nas zdziwieniem. Różnice w osiągach miedzy Srebrnymi Strzałami a Czerwonymi Cavalino widoczne były już w piątek, a sobota potwierdziła nasze przypuszczenia o ponownym zmianie układu sił. Mercedes, jak zawsze w takich sytuacjach, tłumaczył się problemami z pracą opon i dopasowaniem ich do optymalnego okna temperaturowego. 

Lewis Hamilton stanął w niedzielę przed szansą odebrania Sebastianowi Vettelowi prowadzenia w mistrzostwach świata, którym Niemiec cieszy się od początku sezonu. Zrealizowanie jej po sobotniej czasówce, którą Lewis ukończył na 4. miejscu, wydawało się trudne, a po starcie już wręcz niemożliwe. Brytyjczyk nie ruszył perfekcyjnie ze swojego pola i po pierwszym zakręcie był już także za duetem Red Bulla. Dzięki odpadnięciu Ricciardo i późniejszej krze dla Maxa powrócił na 4. miejsce, a za sprawą uprzejmości zespołu, przez jakiś czas cieszył się z trzeciego miejsca, próbując przebić się na drugie. Próby te nie okazały się sukcesem i Hamilton w myśl zawartej wcześniej umowy z ekipą zobowiązany był do oddania trzeciej lokaty Bottasowi, co uczynił na ostatnim kółku, niwelując kilko-sekundową przewagę. Jak przyznał później Bottas: niewielu kierowców zdecydowałoby się na taki manewr. Lewisowi zdecydowanie należy się tutaj ogromny szacunek.

Valtteri Bottas kontynuuje swoją świetną passę podiów. Fin po raz piąty z rzędu zameldował się w pierwszej trójce i od Grand Prix Kanady to właśnie on zdobył najwięcej punktów w klasyfikacji generalnej: o 4 więcej od Lewisa Hamiltona i o 21 więcej od Sebastiana Vettela. Jeżeli prawdą jest, że aby mógł przedłużyć kontrakt z Mercedesem na przyszły rok do letniej przerwy musiał uzbierać określony procent liczby punktów Lewisa (na chwilę współczynnik ten wynosi 90%), to umowa powinna być już gotowa do podpisania. Grand Prix Węgier pokazało ponadto, że w Mercedesie, odwrotnie niż w Ferrari, nie ma podziału na kierowcę numer 1 i 2, a Valtteri Bottas nadal uważany jest do pretendenta do tytułu. Na dzień dzisiejszy jego strata do prowadzącego Vettela wynosi 33 punktów. Na baczności musi mieć się też Lewis, który Vallteriego trzyma na dystansie 19 oczek. 3-krotny mistrz świata nie może liczyć więc na dodatkową pomoc punktową od swojego kolegi i o tytuł walczyć musi sam, bo zespól nie zamierza zostawiać Bottasa bez wsparcia.

Red Bull zaliczył na Hungaroringu typowy dla siebie weekend, chociaż tym razem jeszcze bardziej radykalny. Daniel Ricciardo ani Max Verstappen zwykli nie dojeżdżać czasami do mety, ale nigdy za sprawą wspólnej kolizji. Po raz kolejny nie mieliśmy więc okazji porównać czystego tempa obu zawodników. Wbrew sprawiedliwości, na placu boju po pierwszym okrążeniu pozostał jedynie sprawdza kolizji - Max Verstappen, któremu przyszło ochranianie tyłów czołówki.

Mimo że Daniel Ricciardo nie walczy w tym roku o mistrzowski tytuł, odpadnięcie z wyścigu nie z własnej winy, a tym bardziej z winy kolegi z drużyny, jest dla niego poważnym ciosem. Jego pierwszą reakcją na zaistniałą sytuację było nazwanie Maksa „pier******* frajerem”, ale w oficjalnych wywiadach mówił już o przejawach niedojrzałości. Oprócz zdenerwowania, Daniel po raz kolejny poczuł też frustrację. Nie jest ona można duża, ale balon zaczyna się ponownie napełniać. Aby atmosfera wróciła do normy w drugiej części sezonu Ricciardo potrzebuje kolejnej passy sukcesów, tak jak miało to miejsce między GP Hiszpanii a GP Austrii.

Max Verstappen w tym sezonie nie kończył wyścigów z powodu awarii technicznych, za co nikt nie miał do niego pretensji. Za każdym razem to on odgrywał rolę poszkodowanego i szukał winnych wśród czynników od niego niezależnych. Tym razem to on odegrał jednak rolę egzekutora, który odesłał na pobocze swojego kolegę z ekipy, za co otrzymał później karę 10. sekund. Wydarzenie to ustawiło wyścig Verstappena, który od startu jechał stosunkowo samotny wyścig. W początkowej fazie liczył na walkę z Lewisem Hamiltonem czy Valtterim Bottasem, ale marzenia te szybko odeszły w niepamięć. Szansa ponownie pojawiła się w końcówce, gdy Kimi, Lewis i Valtteri musieli dostosować swoje tempo do wolniejszego Sebastiana. Podobnie jak kierowcy Mercedesa, także i on nie mógł jednak przeprowadzić skutecznego ataku i finiszował na 5. miejscu.

Grand Prix Węgier to pierwszy wyścig w tym sezonie, kiedy obaj kierowcy McLarena znaleźli się w punktach. Dorobek 9 oczek sprawił, że ekipa z Woking przesunęła się w klasyfikacji konstruktorów na 9. miejsce. Sukcesu możemy dopatrywać się w charakterystyce toru Hungaroring, która wyjątkowo pasuje tegorocznemu samochodowi McLarena, a osiągi jednostki napędowej nie są tu tak istotne. W przeciwieństwie do Monako, „pomarańczowi” wykorzystali tym razem swoją szansę, która mocno podniesie na duchu i doda motywacji także Hondzie. Utrzymanie podobnego tempa w kolejnych wyścigach będzie dużym wyzwaniem, szczególnie, że następne zawody odbędą się na bardzo szybkich torach Spa i Monza, gdzie braki mocny zostaną dosadnie obnażone. Mimo to, trzymamy za nich kciuki i jesteśmy dobrej myśli.

Fernando Alonso to zdecydowanie bohater tegorocznej edycji Grand Prix Węgier. W paddocku Hungaroringu po wyścigu pojawiło się wiele głosów, że pojechał on dużo lepszy wyścig niż cała trójka z podium. Podczas zawodów na Hungaroringu Hiszpan nie popełnił ani jednego błędu i wycisnął ze swojego McLarena absolutnie wszystko, co się dało. Wisienką na węgierskim torcie jest najszybszy czas wykręcony przez Fernando w końcówce rywalizacji. Niedzielne szóste miejsce smakować może jak zwycięstwo. Szkoda tylko, że w drugiej lidze. 

Stoffel Vandoorne po raz pierwszy w tym sezonie i drugi w karierze zdobył punkt w wyścigu Formuły 1, ale mimo to nie może być z siebie w pełni zadowolony. Belg był wyraźnie wolniejszy od mającego perfekcyjny dzień Fernando Alonso, ale nie to jest w tym momencie najistotniejsze. Momentem, który spędzać będzie sens Stoffelowi sen z powiek po Grand Prix Węgier jest jego pit stop. Według Erica Boullier, mistrz serii GP2 z sezonu 2015 zatrzymał się na swoim stanowisku serwisowym o dobre 2 metry za późno, co przełożyło się na 5 sekund straty. Biorąc pod uwagę fakt, że Vandoorne finiszował 1,8 sekundy za Oconem, sytuacja ta pozbawiła go dodatkowego punktu.

Toro Rosso jako jeden z niewielu zespołów zaliczyło na Hungaroringu typowy dla siebie weekend. Solidny Carlos Sainz nie popełnił żadnego błędu i po raz kolejny zapewnił drużynie ważne punkty do klasyfikacji mistrzostw świata. Dzięki 7. lokacie Hiszpana i zerowemu dorobkowi punktowemu Williamsa ekipa z Feanzy traci do teamu Sir Franka już tylko 2 oczka. Jeżeli Franz Tost i spółka myślą o przeskoczeniu na 5. miejsce w klasyfikacji konstruktorów, to jedyną szansą jest na to właśnie postawa Sainza, ponieważ Daniił Kwait ponownie znalazł się poza punktowaną dziesiątką i nie pokazał nic specjalnego.

Kierowcą wyścigu o Grand Prix Węgier został Fernando Alonso, ale Carlos Sainz bynajmniej nie zaprezentował się gorzej. Syn rajdowej legendy przegrał w prawdzie pojedynek ze swoim starszym kolegą już w początkowej fazie wyścigu, jednak nie powinnismy mieć do niego o to pretensji. Podobnie jak w przypadku McLarena, samochód Toro Rosso lepiej spisuje się na krętych torach, takich jak Hungaroring, a Sainz idealnie to wykorzystał. Wyraźnie szybszy Pérez przez cały dystans zawodów nie był w stanie znaleźć sobie wolnego miejsca obok samochodu Carlosa. 

Daniił Kwiat zakwalifikował się do wyścigu z 13. czasem, ale sędziowie obciążyli go karą cofnięcia o 3 pozycje na starcie za blokowanie Lance’a Strolla. Kwiat tym razem uniknął zderzeń i zyskał kilka miejsc na pierwszym okrążeniu, co w kontekście wydarzeń z kilku poprzednich wyścigów możemy uznać za sukces. Jego strategia zakładała bardzo długi pierwszy stint na miękkich oponach i przeskok na super-miękką mieszankę na finałowe kółka. Rosjanin w istocie zrealizował ten plan i nie popełnił po drodze żadnych błędów. Dzięki problemom rywali z przodu zdołał awansować o kolejne pozycje, ale z uwagi na finisz na 11. miejscu i tak nie zdobył punktów.

Po kwalifikacjach, w których kierowcy Force India zajęli dopiero 12. (Ocon) i 14. (Pérez) miejsce, podwójny finisz w punktach stał pod dużym znakiem zapytania. Znak ten zrobił się jeszcze większy na samym starcie, kiedy zawodnicy starli się ze sobą, a w samochodzie Ocona uszkodzeniom uległa podłoga. Reprezentanci ekipy z Silverstone przetrwali pierwszy zakręt, a następnie skorzystali na przygodzie Daniela Ricciardo, przebijając się przed ratujących się ucieczką na pobocze konkurentów. 

Obok Fernando Alonso i Carlosa Sainza cichym bohaterem wyścigu o Grand Prix Węgier jest Sergio Pérez. Meksykanin zakwalifikował się do niedzielnej rywalizacji z 14. czasem, co było jego najgorszym wynikiem w całym sezonie, ale już na pierwszym kółku przebił się na ósme miejsce. Checo złapał następnie rytm wyścigowy i naciskał na Carlosa Sainza. Hiszpan wykorzystywał jednak możliwości swojego samochodu i kręty tor Hungaroring aby utrzymać swoją pozycję. Pérez finiszował więc jako ósmy, ale mimo to może być z siebie zadowolony. Patrząc obiektywnie, było to maksimum, co mógł on w niedzielę osiągnąć.

Esteban Ocon tym razem pozostał wyraźnie w cieniu Sergio Péreza, a wyścig przegrał już na pierwszym zakręcie, kiedy dał się wypchnąć nieco na pobocze. Francuz szybko powrócił do kolorowego peletonu, ale już za Pérezem. Przed niego wskoczył w międzyczasie też Stoffel Vandoorne. Belg był wyraźnie wolniejszy od poprzedzających go kierowców, na czym ucierpiał też Ocon. Były mistrz serii GP3 skorzystał w prawdzie na jego błędzie w alei serwisowej i awansował na 9. pozycję, ale on też nie był w stanie doścignąć swojego kolegi. Esteban skupił się więc na pilnowaniu zajmowanej pozycji, którą dowiózł już do mety.

Renault po kwalifikacjach, które Hülkenberg ukończył na 7., a Palmer na 11. pozycji, miało duży potencjał na poważne podreperowanie swojego dorobu punktowego w mistrzostwach świata, ale go nie wykorzystało. To, że obaj kierowcy znaleźli się na mecie poza punktowaną dziesiątką wynika przede wszystkim z popełnionych przez zespół błędów, ale i mało konkurencyjnego tempa. Cyril Abiteboul przed Grand Prix Monako liczył, że jego zespół uda się na wakacje z conajmniej szóstym miejscem w klasyfikacji konstruktorów, ale jak widzimy, było to marzenie ściętej głowy. Ekipa z Enstone musi zadowolić się 8. miejscem…

Nico Hülkenberg rozpoczął weekend na Hungaroringu w bardzo dobrym stylu, kwalifikując się do wyścigu z 7. czasem, tuż za wielką trójkę, jednak na tym kończą się jego osiągnięcia. Niemiec ruszył z dość mocnym opóźnieniem, a w pierwszym zakręcie starł się jeszcze z Romainem Grosjeanem, w skutek czego spadł do drugiej dziesiątki, za swojego kolegę z drużyny. Wtedy istniała jeszcze szansa na punkty, ale wadliwy pistolet do kół sprawił, że Niemiec stracił w alei serwisowej wiele cennych sekund. Pomocny nie był mu też inny kierowca Haasa - Kevin Magnussen, który podczas walki koło w koło wywiózł go na pobocze, gdzie Hulk stracił dodatkowo pozycję na koszt Daniiła Kwaita. Mimo że z samochodem wszystko wydawało się być w porządku, zespół podjął decyzję o wycofaniu Nico z wyścigu w samej końcówce.

Jolyon Palmer tym razem otrzymał od zespołu wszystkie narzędzie potrzebne mu do zdobycia pierwszego w tym sezonie punktu, ale po raz kolejny nie wypełnił oczekiwań. Po wykręceniu 11. czasu w kwalifikacjach Jo zdecydował się na start na miękkich oponach i późny pit stop, ale strategia ta okazała się nietrafiona. Jego tempo było wyraźnie słabsze od wojowniczego Hülkenberga i zaowocowało 12. pozycją na mecie. Jedyną rzeczą, za którą możemy pochwalić dzisiaj Palmera jest uniknięcie krasy z obracającym się Danielem Ricciardo. Niestety dla Brytyjczyka, aby zdobywać punkty potrzebne jest coś więcej niż refleks.

Za każdym razem, gdy wydaje nam się, że Haas wychodzi na prostą i stabilizuje formę, nadchodzi wyścig, który ponownie przynosi ze sobą wiele znaków zapytania i sporą porcję goryczki do przełknięcia. Tego typu zawodami było właśnie Grand Prix Węgier. O sobie oczywiście musiały dać znać hamulce, ale nie było to jedyne zmartwienie amerykańskiej drużyny. Po ukończeniu kwalifikacji na 15. i 16. miejscu Romain Grosjean i Kevin Magnussen musieli skupić się przede wszystkim na równej i bezwypadkowej jeździe, aby przy wykorzystaniu ewentualnych błędów rywali wskoczyć do pierwszej dziesiątki. Niestety, było dokładnie odwrotnie.

Romain Grosjean rozpoczął wyścig od kolizji z Nico Hülkenbergiem w pierwszym zakręcie, co w praktyce pokrzyżowało jego plany o powiększeniu dorobku punktowego po węgierskiej rundzie. Francuz od tego momentu bezpiecznie zabezpieczał tyły stawki, ale i taka jazda dobiegła końca wraz z pierwszym pit stopem, kiedy mechanicy nie dokręcili mu jednego z kół. Grosjean ze względów bezpieczeństwa nie mógł podróżować po torze takim samochodem i zatrzymał się na poboczu chwilę po wyjeździe z alei serwisowej. Gorzej chyba być już nie mogło.

Honoru zespołu przez dłuższy czas bronił Kevin Magnussen, ale walka z egzekutorem kolegi z zespołu miała dla niego podobnie opłakane skutki. Duńczykowi bardzo nie spodobało się starcie Hülkenberga z Grosjeanem z pierwszego okrążenia, a brak reakcji sędziów na to zdarzenie bardzo do zdenerwował. Gdy w drugiej połowie rywalizacji Hulk próbował dobierać mu się do skóry, KMag wywiózł go na pobocze w drugim zakręcie, za co otrzymał od sędziów karę 5. sekund. Według Magnussena istniała szansa na punkty, ale „niesprawiedliwa decyzja sędziów” mu ją odebrała.

Williams zaliczył na Węgrzech weekend do zapomnienia i bynajmniej nie pomogła im w tym kontuzja Felipe Massy. Brazylijczyk odczuwał bóle kręgosłupa już po piątkowych treningach i zespół liczył się z jego absencją w kolejnych dniach Grand Prix, przez co wyjątkową szansę otrzymał Paul di Resta. Ponad 3 i pół roku przerwy od ostatniego wyścigu i przyzwyczajenia z DTMu zdecydowanie nie wróżyły walki o czołowe pozycje, ale nikt tego od niego nie oczekiwał. Paul delikatnie obchodził się z samochodem i walczył w mniej więcej podobnych rejonach stawki co Lance Stroll, dlatego Williams wyszedł z tego weekendu z twarzą. 

Kontuzjowany Felipe Massa nie ma się co wstydzić za Paula di Restę, który zastąpił go na kwalifikacje i wyścig w Budapeszcie. Szkot, który od 4 sezonów ściga się na codzień w DTM, miał za zadanie nie rozbić samochodu i zebrać dla zespołu jak najwięcej danych. Mimo że usłyszał pod swoim adresem kilka cierpkich słów od Kimiego Räikkönena, który znalazł się za nim nieco dłużej niż powinien, to Williams może być zadowolony z występu Paula. W kwalifikacjach wyprzedził Marcusa Ericssona, a po dobrym starcie znalazł się także przed Pascalem Wehrleinem. Rzeczą, której di Resta obawiał się najbardziej był pit stop w warunkach wyścigowych, który wykonany został nieco szybciej niż spodziewał się tego kierowca. Zastępca Massy ostatecznie nie zjawił się jednak na mecie, ponieważ w jego Williamsie wykryto wyciek oleju.

W przeciwieństwie do Paula di Resty, który przedłużył pierwszy stint, Lance Stroll mocno go skrócił, w nadziei na podcięcie Daniiła Kwiata. Manewr ten nie powiódł się, ponieważ Kwiat wyczekał Kanadyjczyka i odwiedził boksy znacznie później. Stroll nie odniósł więc wymiernej korzyści z nowej mieszanki, ponieważ szybko ją zużył, przez co jego tempo w końcówce wyścigu było jeszcze gorsze niż na początku. Na pocieszenie można powiedzieć, że po raz kolejny nie popełnił żadnego błędu, ale od pewnego czasu samo kończenie wyścigów przestało być dla Lance’a zadowalającym celem i z pewnością pragnie czegoś więcej. 

Sauber zakończył kolejną Grand Prix bez punktów i tym razem jest to dla szwajcarskiej ekipy poważny cios, ponieważ jej największy rywal w walce o przedostatnią lokatę w klasyfikacji konstruktorów, McLaren, wyjedzie z Budapesztu z przewagą wynoszącą 6 oczek. Mimo sporego pakietu poprawek przywiezionego przez drużynę z Hinwill na Węgry Pascal Wehrlein i Marcus Ericsson ponownie pałętali się w ogonie stawki, co jest bardzo słabym sygnałem w kontekście drugiej połowy sezonu.

Pascal Wehrlein po wyjątkowo słabym weekendzie na Silverstone zaliczył dużo lepszy występ na Hungaroringu, jednak osiągnięta przez niego 16. lokata nie jest niczym nadzwyczajnym. Niemiec uzyskał lepszy czas w kwalifikacjach niż jego kolega z drużyny i zdołał obronić swoją pozycję na starcie. Junior Mercedesa 2 razy zmienił opony w swoim samochodzie, ale mimo to jego tempo nie było lepsze od reszty stawki. Jadący za jego plecami Ericsson domagał się nawet przepuszczenia, jednak zespół zdecydował się nie interweniować w tej sprawie, pozwalając Wehrleinowi na dojechanie do mety przed kolegą z drużyny.

Marcus Ericsson pokazał się z dobrej strony na Silverstone, pokonując wyjątkowo swojego partnera z drużyny, jednak na Hungaroringu powrócił do typowej dla siebie dyspozycji. Po olbrzymim zblokowaniu kół na pierwszym zakręcie zmuszony był odwiedzić swoich mechaników już na pierwszym kółku, ponieważ przytarte opony uniemożliwiały mu konkurencyjną jazdą. Tak wczesny pit stop oznaczał dla Szweda konieczność obrania strategii na 2 zjazdy do boksów. Marcus szybko odrobił straty do peletonu i miał apetyt na walkę z kierowcami z przodu, jednak uniemożliwił mu to jego wolniejszy w ten weekend Wehrlein. Ericsson domagał się przepuszczenia, aby mógł walczyć z Paulem di Restą, ale nie udało mu się dopiąć swego. 

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze