Niewinne Pogaduchy #4: Rehabilitacja na własnych warunkach. Antonelli wszedł do F1 z buta

Najdłuższym etapem tworzenia tego felietonu bez wątpienia była kwestia wymyślenia jego tematu. Pisanie to często u mnie chwila – lata zasuwania jako copywriter zrobiły swoje. Pomysłów było wiele i trochę kręciłem się w kółko... 

Na przykład powiedzieć o falstarcie Ferrari, ale według mnie jeszcze na to za wcześnie i Australia była niczym pierwszy błąd na igrzyskach olimpijskich – powrót do bloków i ostrzeżenie, a drugą próbą będą Chiny. Myślałem również, czy nie posypać głowy popiołem i nie powiedzieć czegoś o tak pompowanym przeze mnie tydzień temu Haasie – pogoda pogodą, wypadki wypadkami, ale tempo jest po prostu mizerne. Uznałem jednak, że będę bardzo oryginalny i opowiem (głównie) co nieco o pierwszym od dwóch dekad Włochu, który ma szansę zwojować F1. A jego debiut dobitnie mnie w tym utwierdził.

Sztuką jest dojechać

Kierowcą dnia w Melbourne został Lando Norris i z tym werdyktem jestem w stanie się zgodzić. Po jednym warunkiem – ex aqueo stawiamy tu Andreę Kimiego Antonellego. Owszem, czytałem wpisy niektórych osób, że przecież Włoch wcale nie pojechał fantastycznego wyścigu, nie miał powalającego tempa, że przecież o mało nie wylądował w bandzie. Tego akurat już nie kupuję i już tłumaczę, o co biega.

Przede wszystkim ten wyścig był potworny dla każdego debiutanta. Zmienne, psotne warunki, a przede wszystkim momenty przejściowe, w których nawet najbardziej doświadczeni kierowcy mogą się pogubić. 

Hadjar? Przejechał jeden zakręt. Oficjalnie nie zadebiutował więc w F1, a nieoficjalnie jego pierwsze Grand Prix zakończyło się szybciej niż w przypadku Nikity Mazepina – to spore osiągnięcie. Doohan pożegnał się już na pierwszym kółku, a potem swoje dołożyli Bortoleto i Lawson (biorąc pod uwagę fakt, że to jego pierwszy pełny sezon, można nadal wpisywać go do grona debiutantów). Do mety dojechał Bearman, lecz cały ten weekend jest dla niego do zapomnienia. Wyścig również.

DNS, DNF, DNF, DNF, +1 okrążenie. I nagle Antonelli na P4. Nawet jeśli przyjmiemy, że ze wszystkich miał on do dyspozycji najlepszy bolid, ten wynik naprawdę robi wrażenie. Już nikt nie pamięta o rozbitym bolidzie na Monzy. Najważniejsze jest bowiem to, co dzieje się w wyścigu. To niedziela trafia do klasyfikacji generalnej i na karty historii. A na tych kartach Andrea Kimi już się zapisał, zostając 2. najmłodszym zdobywcą punktów w historii.

Młodzieńcza odwaga poparta umiejętnościami

Wrażenie zrobił na mnie także atak na Alexa Albona tuż przed ultraszybką szykaną T9-T10. Mało kto odważyłby się w takich warunkach na atak w tym miejscu. Zrobił to jeszcze tylko Oscar Piastri, gdy wymijał tam zagubionego Hamiltona. A tu? Perfekcyjna egzekucja. W debiucie w F1. Na mokrym torze.

Wrażenie robi również kapitalna kontra Włocha na pierwszym kółku. Andrea nieomal poszedł w ślady Doohana, lecz kierowca Mercedesa uratował swój bolid i pomknął po aż 12 oczek. Jack za to wyścig na rodzimej ziemi skończył w ścianie. Bolesne porównanie.

Ten jeden błąd, gdy jego bolid zrobił piruet, rzeczywiście mógł skończyć się tragicznie. Antonelli jednak świetnie złapał przyczepność i tak, jak jego kolega z zespołu w treningu uratował się przed katastrofą. Paradoksalnie zaliczam to mu na plus. 

Mercedes absolutnie zmaksymalizował zdobycz punktową – 27 oczek to taki sam dorobek, jaki zgarnął McLaren. Russell pojechał kapitalny wyścig, a Antonelli zaliczył jeden z najlepszych debiutów w F1 w XXI wieku. Chapeau bas. 

Sprawy różne

To jest aż nie do wyobrażenia, że australijscy kibice nie mogą mieć fajnych rzeczy. Przecież ta klątwa domowego wyścigu już dawno wymknęła się spod kontroli. Oscar Piastri jechał po pewne podium. Pierwsze w historii podium Australijczyka w Australii. Popełnił ten sam błąd, co Lando Norris. Tylko że nie zdołał wrócić na asfalt, przeleciał przez trawę i wylądował na drugiej stronie nitki. Tak zakopany, że nawet realizator uznał w myśl internetowego klasyka: „Koniec mistrzostw, do widzenia”.

Trzeba jednak Piastriemu oddać, że wolę walki to on ma. Mozolnie wygrzebał się z trawy używając biegu wstecznego, techniki zdobytej na farmie Clarksona oraz siły przyjaźni. I jeszcze zdołał wdrapać się na P9 – całkiem imponujące. Jak jednak skończyli ten wyścig reprezentanci gospodarzy? P9 i DNF. Nawet jeśli na siłę podpiąć Lawsona do tego grona, bo to przecież Kiwi… kolejny DNF. Rzadko wierzę w przesądy i klątwy w F1, ale jeśli jakaś istnieje, to właśnie ta.

Fot. McLaren Racing Media Centre

Nie robię tego często, ale… muszę pochwalić Lance’a Strolla. Nie jest to kierowca, który moim skromnym zdaniem zasługuje na blokowanie jednego z 20 miejsc w F1, ale trzeba mu oddać, że w zmiennych, chaotycznych warunkach Kanadyjczyk jest po prostu kotem. Pokazywał to między innymi w Turcji, gdy zdobywał swoje jedyne pole position, pokazał to na Imoli w 2022 (wbrew pozycji uważam to Grand Prix za jeden z najlepszych występów w jego karierze), pokazał to i tym razem. Deszcz i warunki przejściowe to naprawdę jego żywioł.

Podsumowując – za nami jedno z najlepszych otwarć sezonu od lat. Jeśli tak ma wyglądać cały rok z F1, to ja już siedzę z zapiętymi pasami i czekam na absolutne kino. Oby Formuła 1 nadal była w stanie tak nas rozpieszczać!

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze