Jeszcze niedawno podbijający Formułę 1 swoim talentem Liam Lawson, dziś wygląda na człowieka, który nie za bardzo wie jak jeździć samochodem wyścigowym. Odpowiedzialność za tę przedziwną transformację z bohatera do zera niewątpliwie ponosi Red Bull i nie widać, żeby miał jakikolwiek pomysł na poprawę tej sytuacji.
Koszmarne de ja vu
Liam Lawson spisuje się w Red Bullu jeszcze gorzej niż jego poprzednicy. Biorąc pod uwagę, że ci poprzednicy to zwycięzcy wyścigów oraz Alex Albon, który właśnie zajmuje się pokazywaniem, że jest szybszy od Carlosa Sainza, a Lawson to prawie debiutant, nie powinno to aż tak bardzo szokować. Jednak szokuje, głównie przez to, że Lawson zdołał się w Chinach zakwalifikować na ostatnim miejscu aż dwa razy, co jest osiągnięciem, obok którego nie da się przejść obojętnie.
Tym samym wiadomo już, że, po raz kolejny, jednym z głównych wątków sezonu F1 oraz serialu Drive to Survive, będzie kronika nieustannych porażek drugiego kierowcy Red Bulla. To nie jest tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Ten fotel parzy i nie ma drugiej tak niewdzięcznej posady w F1.
Jaka może być tego przyczyna? Wiadomo, że Max Verstappen to geniusz kierownicy, ale są nimi też Lewis Hamilton, czy Fernando Alonso. Obaj słynęli z niszczenia partnerów zespołowych, jednak żaden z nich nie cierpiał aż tak, jak partnerzy Verstappena.
Jednak jeśli cofniemy się nieco dalej w historię Formuły 1 znajdziemy kierowców, którzy uzyskiwali bez porównania gorsze wyniki od kierowców numer jeden, na których skupiał się zespół.
Echa historii
Wyjaśnijmy to na konkretnym przykładzie z historii. Mamy rok 1994. Michael Schumacher w swoim Benettonie B194 całkowicie dominuje. Można to porównać do niedawnej dominacji Maxa Verstappena. Niemiec nie wygrywa tylko wtedy, gdy jego samochód ulega awarii, albo jest dyskwalifikowany. Jednak na skutek wydarzeń podczas Grand Prix Wielkiej Brytanii, gdy zignorował czarną flagę, zostaje zawieszony na dwa wyścigi. Benetton musi radzić sobie bez niego. I to jest problem. J.J. Lehto, który dotąd uchodził za bardzo utalentowanego zawodnika w ogóle sobie w drugim Benettonie nie radził. Zdobył zaledwie jeden punkt, a w Monako zakwalifikował się ze stratą czterech sekund do Schumachera. Tak, nie czterech dziesiątych sekundy, czterech sekund.
Zastępujący go Jos Verstappen (zbieżność nazwisk nieprzypadkowa) spisywał się nieco lepiej, nawet dwa razy finiszował na podium, ale jego deficyt w kwalifikacjach również był zawstydzający.
Wyjaśnienie było na pozór proste. Team zaniedbywał po prostu drugi samochód, skupiając się na walczącym o mistrzostwo Schumacherze. Mogło się wydawać, że gdy Niemca zabraknie, może zadba lepiej o pozostałych dwóch kierowców i będą mogli pokazać pełnię mozliwości. Jednak w kwalifikacjach do Grand Prix Włoch, pierwszego bez Schumachera, Verstappen zakwalifikował się na dziesiątej pozycji ze stratą 1,7 sekundy do lidera. Lehto był dwudziesty tracąc 2,5. I to w samochodzie, którym Schumacher wygrywał wszystko jak chciał.
Wtedy różnice czasowe były większe niż dziś, ale miejsce które zajął Lehto to dokładnie to, które już dwa razy zajął Lawson. Obaj kierowcy padli bowiem ofiarą tego samego problemu.
Przeklęty fotel numer dwa
Johnny Herbert, który miał nieszczęście zostać partnerem Schumachera dwa wyścigi później (cierpliwość Flavio Briatore bywa jeszcze krótsza niż Helmuta Marko) mówił o niezwykle nerwowo zachowującym się samochodzie, w którym bardzo było trudno wyczuć granicę, za którą wpadał w nadsterowność. Można to porównać do słynnej już wypowiedzi Alexa Albona, który porównywał jazdę Red Bullem do ustawienia maksymalnej czułości kierownicy w grze komputerowej.
Schumacher zaprzeczał, że lubi tak ustawiony samochód, po prostu umiał sobie z nim poradzić, ponieważ był najzdolniejszym kierowcą swojego pokolenia. Zupełnie jak niejaki Max Verstappen. Gdy Schumi, w czasach największej świetności Ferrari, miał do dyspozycji świetnie prowadzące się auto, naturalnie nie przeszkadzało mu to dominować. Jednak tym co się zmieniało, była jego przewaga nad partnerem zespołowym. Rubens Barrichello i Felipe Massa potrafili dotrzymywać mu kroku. Z kolei w sezonie 1996, gdy Schumacher musiał jechać wybitnie nieudanym modelem F310, jego partner zespołowy Eddie Irvine był dziesiąty w końcowej klasyfikacji zdobywając marne 11 punktów, podczas gdy Schumi wygrał trzy wyścigi. W tym samym sezonie zawodnicy Benettona, wysoko cenieni Gerhard Berger i Jean Alesi, nie wygrali w żadnego wyścigu, mimo że rok wcześniej Schumacher wygrał w Benettonie 9 razy na drodze do drugiego z rzędu mistrzostwa.
Wybitni kierowcy umieją uzyskiwać w źle prowadzących się samochodach wyniki, które są nieosiągalne dla innych kierowców. Max Verstappen mówił w Szanghaju, że Red Bull jest tak naprawdę czwartym samochodem w stawce. Należy mu wierzyć. Przy tak małych różnicach, jakie są obecnie, te kilka dziesiątych, które Max umie urwać w kwalifikacjach tylko zaciemnia obraz. Skoro Red Bull jest czwarty jeśli chodzi o tempo, a Racing Bulls jest najprawdopodobniej pod tym względem piątym zespołem, z tym że ich samochód jest znacznie łatwiejszy w prowadzeniu, Lawson nie ma szans być szybszy niż zawodnicy Racing Bulls. To nie jest kwestia jego psychiki i nie ma się co nad nim znęcać, tylko trzeba otwarcie przyznać, że miejsce w Red Bullu obok Verstappena jest bardziej karą niż nagrodą dla juniora Red Bulla. Może Yuki Tsunoda powinien być wdzięczny, że mu tego doświadczenia oszczędzono.
Postrzeganie drugiego fotela w Red Bullu jako miejsca, które jest odskocznią do świetnych wyników, to sen, który nikomu się nie spełnił i nikomu się nie spełni. Żaden z czołowych kierowców nie będzie chciał takiej posady, a żaden z tych bardziej przeciętnych sobie z tym wyzwaniem nie poradzi. Gdyby Red Bull ściągnął Carlosa Sainza, to radziłby on sobie pewnie lepiej niż Lawson czy Sergio Perez, ale też utknąłby w pozycji numeru dwa w zespole, w najlepszym razie w typie Valtteriego Bottasa w Mercedesie. A to nie jest dla niego atrakcyjna rola.
Tak naprawdę najkorzystniej dla Red Bulla byłoby wystawiać Verstappena i trzy samochody Racing Bulls. Ponieważ tak się nie da, trzeba zaakceptować fakt, że marzenie o kierowcy, który będzie blisko Verstappena nie spełni się, dopóki tak rozwijają samochód, że tylko jeden kierowca w stawce jest w stanie nad nim zapanować.
Czy jest jakieś rozwiązanie?
Problem Red Bulla polega na tym, że zachowują się, jakby nie mieli kompletnie pomysłu co zrobić z tą sytuacją. Wydaje się, że rozwiązania są dwa. Jedne to wybrać najlepszego z dostępnych kierowców i drugi samochód rozwijać niezależnie, pod jego styl jazdy. Będzie wolniejszy od Verstappena, ale przynajmniej będzie prezentować pełnię swoich możliwości. Drugie to wypróbować kilku kierowców i znaleźć takiego, który najlepiej sobie z nerwowym Red Bullem radzi.
Z tym że Red Bull miał Sergio Pereza, który wygrywał wyścigi i kompletnie zignorował jego feedback w temacie rozwoju samochodu. Miał też Daniela Ricciardo, doświadczonego kierowcę, który lubi samochód z ruchliwym przodem, oraz Yukiego Tsunodę, który jeździ w juniorskim zespole Red Bulla już od kilku jego nazw, ale po zwolnieniu Pereza żadnemu z nich nie dali szansy. Zamiast tego postawili na niemalże debiutanta i wsadzili go do fatalnie prowadzącego się Red Bulla, licząc na cud.
Red Bull zachowuje się tak, jakby chciał niszczyć kariery swoich juniorów.
Co można zrobić teraz? Zostały już chyba tylko bardzo niestandardowe rozwiązania. Sezon ma 24 wyścigi. Niech Lawson sprawdzi się w ośmiu, Tsunoda w kolejnych ośmiu, a potem jeszcze można wypróbować Hadjara. Jeśli wszyscy oni wypadną beznadziejnie, sytuacja będzie przynajmniej jasna.
Będzie wiadomo, że inaczej nie będzie i jedyne co można zrobić, to zatrudnić, nie juniora, tylko sprawdzonego zwycięzcę i pozwolić mu rozwijać drugi bolid po swojemu. Taka taktyka jest w F1 niespotykana, ale to jedyne, co mogłoby poprawić wyniki drugiego kierowcy. Poza tym, może się to przydać, bo jeśli Verstappen odejdzie, to sytuacja całego Red Bulla może wyglądać tak źle jak obecna sytuacja Lawsona.
Spojrzeć prawdzie w oczy
Ponieważ rozwijanie dwóch bolidów na dwa różne sposoby wydaje się mrzonką, trzeba po prostu zaakceptować fakt, że awans z Racing Bulls do Red Bulla to żaden awans, tylko najbardziej niewdzięczna rola w F1, której każdy powinien się obawiać. Jeśli przed zawodnikiem stawia się zadanie niemożliwe dla niego do zrealizowania, to nic dziwnego, że nie wytrzymuje on takiej presji. Inaczej po prosu być nie może. Juniorzy Red Bulla nie zasługują na tę sytuację. Sprawia ona, że cały program juniorski traci sens.
Próby rozwiązania tego problemu ze strony Red Bulla są pozorne i wydaje się, że w zespole nikt nie chce przyznać na czym problem polega, mimo że dla obserwatorów jest on doskonale widoczny. Nie da się rozwiązać problemu, jeśli nie chce się przyznać jakie jest jego źródło.
W Red Bullu nikt nie powiedział wprost: „Stworzyliśmy samochód tak, by do maksimum wykorzystać talent Maxa Verstappena, w rezultacie jest on bardzo trudny w prowadzeniu i teraz musimy znaleźć kierowcę, który sobie z tym poradzi. Gdziekolwiek. Ktokolwiek ma superlicencję niech się sprawdzi w naszym symulatorze. Jesteśmy zdesperowani i zupełnie nie wiemy co robić dalej”
, mimo że dokładnie tak wygląda rzeczywistość.
Zamiast tego widzimy narrację o tym, że kolejny młody zawodnik nie wytrzymuje presji w pierwszym zespole. To już ćwiczyliśmy lata temu w przypadku Pierre'aGasly’ego i Alexa Albona. Obaj gdy tylko zmienili team, natychmiast pokazali, że potrafią być liderami zespołów F1. Lawson jest kolejną ofiarą, mimo że jest zawodnikiem, który w Racing Bulls mógłby teraz błyszczeć.
Najlepiej w tej sytuacji byłoby znaleźć doświadczonego kierowcę, który miałby podobny do Verstappena styl jazdy, ale pogodziłby się z rolą kierowcy numer dwa. Problem polega na tym, że temu rysopisowi najbardziej odpowiadał Daniel Ricciardo, z którym Red Bull się pożegnał i to w nienajlepszym stylu.
Drugi problem na tym, że bardzo trudno psychicznie wytrzymać kolejne sezony bycia dominowanym przez Verstappena, co widać było na przykładzie Sergio Pereza. Meksykanin był na początku idealnym dla Red Bulla kierowcą, ale gdy konkurencja rosła w siłę, a jego wyniki były coraz gorsze, jego pewność siebie została całkowicie zniszczona.
Co przyniesie przyszłość? Z pewnością nic dobrego dla Lawsona w tym sezonie. Może przyszłoroczny bolid według nowych regulacji będzie nieco mniej nieprzyjazny dla partnera Verstappena, ale nie ma oczywistego powodu, żeby tak było. Najprawdopodobniej drugi zespół Red Bulla, jakkolwiek będzie się nazywał, pozostanie najlepszą szansą dla kierowców z ich juniorskiego programu. A drugi fotel w Red Bullu pozostanie problemem. Bo problemy nigdy nie znikają same, jeśli nie ma determinacji, by je rozwiązać.
Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.