Fenomen Márquezów

Sezon 2014 Motocyklowych Mistrzostw Świata to już historia, więc możemy na spokojnie usiąść i raz jeszcze prześledzić wszystkie wyścigi, których przez długie zimowe wieczory będzie nam brakować.

W każdej dyscyplinie sportu dominacja jest rzeczą niezwykle nielubianą. To przez nią towarzyszy nam nuda i zazwyczaj „dominatorzy” nie są cenieni przez kibiców. Co jednak sprawia, że w przypadku Marca Márqueza jest dokładnie odwrotnie?

Hiszpan w tym sezonie wygrał aż trzynaście wyścigów i pobił rekord największej ilości zwycięstw w sezonie Micka Doohana. Brzmi to niezwykle dumnie, ale jakby wyglądały pierwsze rundy tego roku, gdyby Jorge Lorenzo nie był w wręcz tragicznej formie? Nie wiem jak was, ale mnie to pytanie dręczyło przez całą drugą połowę sezonu. To właśnie wtedy reprezentant Yamahy wrócił do odpowiedniej kondycji fizycznej. Trzeba sobie otwarcie przyznać, że Lorenzo w Aragonii czy Japonii był piekielnie szybki i nawet Marc Márquez nie był w stanie się mu przeciwstawić. Zresztą Hiszpan był szybki także w Silverstone, Mugello czy Australii.

Jorge Lorenzo toczący bój z Marcem Márquezem podczas GP Włoch.  Jorge Lorenzo po zwycięstwie w GP Japonii.

Tak można byłoby pisać przez cały dzień, aż w końcu doszlibyśmy do Valentino Rossiego, który odegrał kluczową rolę w tym sezonie. To on, z wyłączeniem Marca Márqueza, jako jedyny prezentował stałą, bardzo wysoką formę. Przecież wszyscy po rozczarowującym sezonie 2013 w niego zwątpili, a on przez zimę bardzo ciężko pracował nad zmianą stylu jazdy, ale także nad doścignięciem w perspektywie formy fizycznej czołówki MotoGP. To mu się udało i do teraz przecieram oczy ze zdumienia, bo 34-latek dorównywał rywalom o nawet dziesięć lat młodszym od niego.

Powrót na szczyt Valentino Rossiego potwierdziła jego przepiękna walka z Marcem Márquezem w Katarze. Oczywiście, gdy dokładnie przyjrzymy się występom Hiszpana, to możemy dostrzec, że wielokrotnie on specjalnie jeździł odrobinę wolniej, aby sobie po prostu powalczyć z innymi zawodnikami. Wydaje mi się, że w Katarze było podobnie i ta walka do ostatniego okrążenia pomiędzy Rossim a Márquezem mogła w ogóle nie mieć miejsca, ale jeśli moje rozumowanie jest właściwe, to tym bardziej należą się ogromne ukłony w stronę mistrza świata.

W pierwszej połowie sezonu Valentino Rossi totalnie zdeklasował rywalizację w garażu Movistar Yamahy. Jorge Lorenzo wtedy dochodził do siebie po operacjach i kompletnie nie miał formy. Brakowało mu także koncentracji. Przykładem na to było GP Ameryk w Teksasie, gdzie zaliczył gigantyczny falstart. W drugiej połowie Hiszpan odbił się od dna, ale ciągle się zastanawiam nad tym jak Jorge się zmienił. Gdy tylko na torze pojawi się kropla wody, to po prostu panikuje. Pokazuje to jaki wpływ na nim wywarła ta niesamowicie bolesna wywrotka z TT Holandii z sezonu 2013. Przez to zaczynam zadawać sobie pytanie, czy jest tam gdzieś jeszcze ten stary, dobry znany z tytanicznie silnej psychiki Jorge? Czy on wróci i spróbuje powalczyć z Márquezem?

Wydaje mi się, że musi mu w tym pomóc motocykl, bo od kilku lat, może trochę z winy stylu jazdy Lorenzo, Yamaha po prostu jest gorsza od Hondy. Jednak, gdy wrócił tu doświadczony Valentino Rossi, to myślę, że może wreszcie uda się dogonić aktualnych mistrzów w klasyfikacji konstruktorów. Do tego jest potrzebna skrzynia biegów seamless i poczynienie postępów w ustawieniu elektroniki.

Wracając do tematu dominacji Márqueza i tego jego fenomenu, to chyba tajemnicą tego, że kibice go uwielbiają jest po prostu jego podejście do sportu oraz do samych fanów. Zawsze jest uśmiechnięty, skromny oraz otwarty. Nie widać w nim żadnego chamstwa czy żeby sodówka uderzyła mu do głowy. Większość sportowców po osiągnięciu kolejnych tytułów staje się po prostu arogancka i zachowuje się jak rozkapryszony dzieciak. U Márqueza tego nie ma i to jest sekret jego niepowtarzalności. To dlatego kibicom nie robi się niedobrze, gdy oglądają kolejny wyścig zdominowany przez Marca Márqueza.

   
 Zacięty pojedynek pomiędzy Márquezem a Lorenzo na Silverstone.  Celebracja tytułu w wykonaniu Marca Márqueza. Po lewej stronie jest jego brat Alex, a po prawej odbiera gratulacje od Alvaro Bautisty.

Jednak w tym sezonie tytuł mistrza świata może świętować dwóch Márquezów. Młodszy brat Marca, 18-letni Alex okazał się najlepszy w kategorii Moto3. Przyznam uczciwie, że na jego temat również mam wiele dobrego do powiedzenia. Reprezentant zespołu Estrella Galicia nie tak dawno temu został zapytany o to czy chciałby się ścigać w jednej ekipie ze swoim bratem. Co ciekawe to pytanie młodszego z braci Márquez bardzo zaskoczyło, bo chyba on sam nie jest sobie czegoś takiego wyobrazić. To pokazuje jaki skromny jest ten chłopak. Jeśli chodzi o talent to nie ma żadnych wątpliwości, że swoje umiejętności udowodnił poprzez pokonanie tak doświadczonych motocyklistów jak Jack Miller czy Alex Rins. Drugi z nich przecież w zeszłym sezonie walczył o tytuł z Maverickiem Viñalesem i Luisem Salomem.

Na koniec pozwolicie, że wspomnę o kategorii Moto2, która przeżywa spory kryzys. Nie ma co ukrywać, ale jest w niej ogromny niedostatek prawdziwych talentów takich jak właśnie Alex Márquez. Tak naprawdę w tym sezonie w średniej klasie zaimponował mi tylko jeden zawodnik. Jest nim Maverick Viñales. Hiszpan wygrał swój pierwszy wyścig Moto2 w drugiej rundzie sezonu, a takiego sukcesu nawet nie osiągnął Marc Márquez. To pokazuje talent tego motocyklisty, który w przyszłym roku będzie bronił barw Suzuki w MotoGP. Myślę, że eksperci będą na temat słuszności tak wczesnego przejścia do królewskiej klasy Hiszpana sprzeczali się przez cały przyszły sezon, ale lepiej jest zobaczyć w MotoGP młode talenty niż starych, słabych zawodników pokroju Randy de Pounieta.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze