W drodze po 10. tytuł mistrzowski

Kim jest Valentino Rossi? Odpowiedź jest prosta – najlepszym zawodnikiem Motocyklowych Mistrzostw Świata od czasów Giacomo Agostiniego. Przesadziłam? Nie sądzę. Tym wpisem mam zamiar to udowodnić.

„The Doctor” jest jedynym zawodnikiem w historii, który zdobył tytuły we wszystkich kategoriach (125, 250, 500 i MotoGP) i wygrywał wyścigi na motocyklach o pojemności 500cc, 990cc i 800cc. Debiutował w 1996 roku, aby dominować od 2000 roku w erze czterosuwów na Hondzie RC211V.

Następnie w przełomowym roku 2004 przesiadł się na Yamahę, na której wygrał już pierwszy swój wyścig w sezonie na całkowicie odmiennej maszynie. Zwycięstwo, na porośniętym obecnie trawą, torze Welkom w Afryce Południowej zapoczątkowało erę Doktora w Motocyklowym Grand Prix. Jak później powiedział Vale gazecie „Il Messaggero”: „To był najlepszy wyścig w moim życiu, coś zupełnie niespodziewanego dla nas wszystkich”. Niespodziewanego również dla wszystkich dziennikarzy i kibiców, gdyż prawie nikt się nie spodziewał tak wielkiego sukcesu, podczas pierwszego wyścigu, na jakże odmiennej od Hondy Yamasze M1. Kto, jak nie wybitny zawodnik, mógłby tego dokonać?

W ogóle cały sezon 2004 był niesamowity w wykonaniu Rossiego – 9 zwycięstw w 16 startach, 11 podiów, 5 razy wywalczył pole position. Niezapomniane pojedynki z Sete Gibernau i z Maxem Biaggim były jego ozdobą. I wywalczony tytuł mistrza świata smakował wyjątkowo. Właśnie od tego sezonu Valentino zasłynął nie tylko z powodu swojej jazdy, ale również z powodu swojego charakteru, charyzmy i zachowań typowego showmena. Jego świętowanie zwycięstw jest słynne do dziś dnia, a hasło „Che spectacolo” wzbudza w każdym jego kibicu uśmiech na twarzy. Mistrzem zostawał jeszcze w latach 2005, 2008, 2009, a w pozostałych sezonach nie schodził z podium w klasyfikacji generalnej.

W roku 2011 przesiadł się na Ducati, co okazało się niestety nietrafionym posunięciem. Po dwóch sezonach walki z włoską maszyną, w roku 2013 Rossi wrócił do Yamahy. I znów pokazał swój geniusz zajmując doskonałe 2. miejsce na torze Losail na inaugurację sezonu oraz zwyciężając w Assen. To był dopiero początek. Z wyścigu na wyścig pokazywał dobrze znaną wszystkim jego kibicom motywację do wygrywania, hart ducha, charyzmę jazdy. To zawodnik, który nigdy się nie poddaje pomimo niedogodności. Doktor nie narzeka na wszystko i wszystkich dookoła jak niektórzy. Nie da sobie też w kaszę dmuchać, a jego pojedynki na torze i poza nim z rywalami takimi jak Max Biaggi, Sete Gibernau, Casey Stoner, Jorge Lorenzo czy Marc Márquez przeszły do historii.

W 2013 zajął czwarte miejsce w klasyfikacji końcowej, ale już w następnym sezonie był drugi. Rok 2014 zaczął się od zaskakującej informacji – Valentino Rossi postanowił rozstać się ze swoim długoletnim szefem mechaników Jeremym Burgessem i zacząć współpracę z Włochem, Silvano Galbuserą. Ta informacja była dla mnie wielkim szokiem, a sposób jej obwieszczenia pozostawiał wiele o życzenia. Burgess dowiedział się o tym z social mediów na parę wyścigów przed końcem sezonu, a nie bezpośrednio od swojego zawodnika. Niesmak pozostał do dziś.

Jednak już po paru miesiącach nawet ja przyznałam rację Rossiemu. The Doctor wyraźnie zmienił swój styl jazdy, zaczął m. in. bardziej dynamicznie wchodzić w zakręty – „ścinać szykany” – naśladując w ten sposób obecnego mistrza MotoGP Márqueza. Rezultat był bardzo dobry – 13 podiów i dwa zwycięstwa pozwoliły Valentino wywalczyć tytuł wicemistrza świata.

Wielu specjalistów uważało, że Włoch w sezonie 2015 będzie w czołówce, ale nie dawano mu szansy na równą walkę z Márquezem. Jakież było ich zdziwienie, gdy The Doctor nie tylko wygrał na torze Losail w pierwszym wyścigu, ale i na nie sprzyjającym mu torze w Austin zajął trzeci miejsce. I tak oto, po kolejnym zwycięstwie w Argentynie, Rossi prowadzi w klasyfikacji generalnej, po 3 rundach z 18. I głosy o tym, że znów może być najlepszy nie milkną.

Myślę, że znamienne były słowa 9-krotnego mistrza świata: „Kluczem do zwycięstwa było to, że skupiliśmy się na sobie” – powiedział po GP Argentyny. To jest właśnie jego klucz do sukcesu i może być kluczem do zdobycia upragnionego 10 tytułu.

Ten 36-latek z Tavulli ma w sobie to coś co sprawia, że jest uwielbiany na całym świecie. Każda runda MotoGP jest dla niego rundą domową już od wielu lat. Jest to jedyny zawodnik, który pojawiając się na chwilę w restauracji, potrafi zatamować ruch uliczny przez 2 godziny, jak to było w zeszłym roku. Dodatkowo może zawsze liczyć na swój zespół, który pozostał prawie niezmieniony od jego debiutu w 125-kach.

Przede wszystkim jednak Rossi jak nikt inny potrafi „czytać” swój motocykl, pracuje wytrwale nad odpowiednimi ustawieniami, niejednokrotnie mechanicy z jego teamu nie opuszczali paddocku aż do świtu podczas weekendu wyścigowego. Jest profesjonalistą w pełnym tego słowa znaczeniu, dąży cały czas do perfekcji, pomimo swego wieku kondycją nie odbiega od dużo młodszego Márqueza. To on jako pierwszy zaczął organizować wyścigi na swoim moto ranczo w Tavulli, to tam prawie codziennie szlifuje swoją formę jeżdżąc razem z młodszymi kolegami z innych kategorii.

Ponadto charakteryzuje się typowo włoskim poczuciem humoru i nastawieniem do życia, jest zawsze uśmiechnięty, pogodny, czarujący, cierpliwy w stosunku do licznych fanów. Nie ukrywam, że jest moim idolem, kibicuję mu od początku swojej przygody z MotoGP. Plus ten jego akcent…

Czy ma szansę wywalczyć swój 10. tytuł mistrza świata? Jeśli ktoś mnie pyta o zdanie to odpowiadam – TAK! Wydaje mi się, że jak nie teraz to kiedy? To jest ten sam Valentino Rossi, który 11 lat temu wywalczył tytuł mistrzowski w pierwszym roku startów na nowej maszynie zaskakując tym cały świat motocyklowy. I tym razem nie raz nas jeszcze zaskoczy. W końcu nie na darmo jego przydomek oznacza, że chce wszystkich wyleczyć. Wyleczyć oczywiście z myśli o mistrzostwie.

Okoliczności są nad wyraz sprzyjające – Marc Márquez nie prezentuje tak wysokiego poziomu jak chociażby przez ostatnie dwa lata. Dani Pedrosa jest wciąż nie gotowy do powrotu po operacji przedramienia i już wiadomo, że nie będzie startował w Jerez. A Jorge Lorenzo? Cóż, mam wrażenie, że się w tym wszystkim troszkę pogubił… To nie jest ten sam zawodnik co jeszcze 2-3 lata temu. Liczą się jeszcze zawodnicy Ducati, którzy obok VR, są jak na razie objawieniem tego sezonu. Chodzi oczywiście o Andreę Dovizioso i Andreę Iannone.

Nie pozostaje nam nic innego jak z wypiekami na twarzy śledzić dalszy ciąg rywalizacji. Ja na pewno będę jak zwykle mocno trzymać kciuki za Valentino. Tego sezonu na pewno nikt nie może nazwać nudnym! Jeśli wyścig MotoGP jest ciekawszy od wyścigów klas Moto3 i Moto2 razem wziętych to chyba nie muszę już nic więcej dodawać!

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze