„Ten punkt jest jak mistrzostwo świata”

Pół roku temu Jules Bianchi przyjechał na Grand Prix Japonii. Może myślał o zespole, może o rodzinie, może o tym, że świeci słońce. Jego myśli krążyły wokół pewnych tematów i spraw, ale na pewno nie myślał o tym, że to będzie jego ostatni wyścig „wśród żywych i obecnych”.

Nie, ja nie uśmiercam Julesa. Jest żywy, ale nieobecny. Po prostu głęboko śpi. Pół roku walki o życie, pół roku oczekiwania na cud tj. kolejny cud, którym będzie przebudzenie. Oddycha samodzielnie, ale zarówno lekarze jak i rodzina wiedzą jak jest. Nikt nie wchodzi z buciorami w ich życie, nikt nie przebiera się za księdza i nie wchodzi do szpitala, by zrobić zdjęcia czy nagrać materiał i go potem sprzedać. Nikt nie kradnie dokumentacji, by zarobić. Po prostu wszyscy czekamy na wieści, pamiętając o tym młodym, zdolnym i ciągle uśmiechniętym człowieku. A może po prostu to nie jest siedmiokrotny mistrz świata, którego zna prawie cały świat. Tak, jestem okrutna, bo o Julesie mówi się rzadko. Nie, ja nie wypominam nic nikomu, ale jak pamiętamy, to o wszystkich.

Monako. No cóż. Monako ma szczególne znaczenie dla zespołu Manor Marussia Racing, bo to dla tego zespołu zdobył Jules Bianchi zdobył dwa punkty. Kto tam pamięta o karze i dziewiątym miejscu, które je dały? Wszyscy pamiętają, że były punkty i wiele osób przyjmuje, że ósme miejsce, a nie dziewiąte przywiózł na metę wyścigu. Rosberg? Mercedes? Nie, wtedy ważny był Francuski kierowca i jego zespół, który go nosił na rękach. Stres był ogromny, Jules pytał kilkukrotnie przez radio, czy jadący za nim Grosjean go złapie. Niestety złapał, ale tylko dlatego, że kierowca Marussi otrzymał karę, z którą lepiej było minąć linię mety niż ją wykonać podczas Grand Prix.

Zawsze kiedy widzę zdjęcia z Monako i świętowanie, czuję się jakbym oglądała zdjęcia z fety z okazji zdobycia mistrzostwa świata. Oczywiście, że ktoś powie „w Monako tyle się dzieje, że Marussia może nawet wygrać”, ale ja zawsze uważam, że mówić może każdy, ale zrobić nieliczni. Nie liczy się to, co robisz przez cały czas, tylko konkretne aspekty naszego życia. Niech rzuci kamieniem ten, kto nigdy nie mruczał pod nosem, nigdy nie wystukał na klawiaturze słów obraźliwych pod adresem zespołu Marussia. „Że to maruderzy, że tylko się plączą po nogach, że tylko przeszkadzają na torze”.

I co? Kto się odważy? Ja nie, bo sama kilkukrotnie uważałam, że Marussia, Caterham, HRT, Hispania Racing Racing tylko przeszkadzają, ale za chwilę przypominałam sobie, że są tam ludzie i kierowcy, którzy są z pasji, z miłości do F1 i nie wolno im tego odbierać. Jules był kimś takim. Nie bez kozery był w szkółce Ferrari, nie bez kozery chciano my dać etat w Sauberze – tak wiem, tam było kilka osób na jedno miejsce, ale jednak.

Monako i dwa punkty to bardzo wiele. Dla takiego małego zespołu, z bardzo małym budżetem było jak piękny sen, który w końcu się spełnił. Pamiętajmy o tym, że każdy przychodzi do F1 z jakimś planem, misją, zadaniem, marzeniem, ale te nie zawsze są realizowane, spełnianie. Życie jest brutalne i niesprawiedliwe.

„Jego życie to maraton. Mamy telefon koło łózka i czekamy aż zadzwoni. Przyzwyczailiśmy się do myśli, że żyje, ale i do tego, że mógł lub może umrzeć” – powiedziała rodzina Julesa. Ja chcę tylko powiedzieć tyle, że należy o kimś pamiętać zawsze, w każdym możliwym momencie a podczas Grand Prix Monako szczególnie. Czy na coś czekam? Tak, chcę się przekonać na ile o tym Francuzie pamięta FIA i kierowcy. Bransoletki z informacją o punkcie sprzed roku mają nieliczni. Ciekawe czy ktoś uczci ten moment, który dla wielu to błahostka, ale dla tego człowieka i ekipy było jak wygranie mistrzostwa świata.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze