Historia Indianapolis 500

Amerykański wielki tydzień przed 100. edycją wyścigu Indianapolis 500 to najlepszy moment na przypomnienie sobie nieco historii tego najbardziej znanego po zachodniej stronie Atlantyku wydarzenia motoryzacyjnego.

W przeciwieństwie do większości imprez samochodowych na świecie, w tym przypadku wszystko od zawsze było robione z dużym rozmachem i nie widzimy żadnych powodów dlaczego miałoby się to w przyszłości zmienić. Z roku na rok Indy 500 raczy nas niepowtarzalną scenerią, a jeśli wierzyć organizatorom, setna edycja będzie czymś, czego jeszcze nie doświadczyliśmy.

Historia wyścigu Indianapolis 500 sięga pierwszej dekady ubiegłego wieku, a więc okresu kiedy motorsport rodził się do życia. Wszystko zaczęło się za sprawą Carla Grahama Fishera, pochodzącego ze stanu Indiana przedsiębiorcy, który działał głównie w przeżywającej rozkwit branży motoryzacyjnej. Amerykanin dużo podróżował po świecie, a podczas jednej z wizyt w Wielkiej Brytanii zafascynował go obiekt w Brooklands – pierwszy zamknięty, asfaltowy tor wyścigowy na świecie.

Jak na Amerykanina przystało, Fisher po powrocie do rodzinnego miasta Indiana zdecydował się na rozpoczęcie na przedmieściach budowy toru, który był znacznie większy niż to, co zobaczył w Europie. Owal został oddany do użytku w roku 1909 i od samego początku liczył 2.5 mili, a więc niewiele ponad 4 kilometry i aż 40 metrów szerokości, co w tamtych czasach robiło ogromne wrażenie.

Wyścig Indianapolis 500 od zawsze rozgrywany jest w ostatnią niedzielę maja, co ma związek z amerykańskim dniem pamięci. Jego pierwsza edycja miała miejsce w 1911, a zwycięzcą został Ray Harroun, który pełnił jednocześnie rolę kierowcy, mechanika, szefa zespołu i wszystkich innych 500 osób, które zaangażowane są obecnie w „wystawienie” jednego zawodnika. Należy jednak pamiętać, że przed I Wojną Światową motorsport uznawany był za bardzo drogie hobby, czym trudniła się bardzo wąska grupa ludzi, dla których w większości przypadków wynik pozostawał bez znaczenia.

Z dzisiejszej perspektywy nieco dziwnym mogło być to, że jeszcze w latach 30-stych oprócz kierowcy w samochodzie podróżował również mechanik, który w razie problemów od razu zabierał się do naprawy ewentualnej usterki, na brak których nie można było narzekać. Samochody, którymi się wówczas ścigano były bowiem potężnymi, kilkutonowymi maszynami, które napędzane silnikami, których pojemność przekraczała 6 litrów.

Warto wspomnieć, że już wtedy, a dokładniej w 1933 roku, została zapoczątkowana tradycja picia mleka w Victory Lane. Inicjatorem tego zwyczaju był zwycięzca wyścigu, Louis Meyer, dla którego był to ulubiony napój. Kierowca jeszcze przed wejściem na ceremonię sięgnął po butelkę mleka, co wzbudziło wielkie zainteresowanie i wpisało się w tradycję wydarzenia.

Na przestrzeni lat zawody te stawały się coraz bardziej popularne i przyciągały nawet niektórych wyścigowych herosów ze starego kontynentu. Była to symboliczna grupa kierowców, co usilnie próbowali zmienić szefowie AAA, aby uczynić Indianapolis 500 iście międzynarodowym wydarzeniem na miarę Le Mans. Jednym z elementów strategii, która miała do tego doprowadzić było włączenie amerykańskiego wyścigu do klasyfikacji mistrzostw świata Formuły 1, które zostały powołane do życia w 1950 roku. Obowiązujący wtedy system punktacji wyglądał jednak inaczej niż obecnie i do finałowego wyniku zawodnika liczone były jedynie punktu z kilku najlepszych wyścigów, przez co opuszczenie zawodów w Ameryce nie wiązało się z żadnymi konsekwencjami.

Można śmiało powiedzieć, że przez 11 lat obowiązywania takiej zasady, nie spełniła ona w pełni swojego zadania. Spośród gwiazd Formuły 1 jedynie Alberto Ascari złożył wizytę na torze w Indianie, by dzięki ewentualnemu zwycięstwu za kierownicą Ferrari zbudować markę Scuderii również po drugiej stronie Atlantyku.

Sztuka ta po raz pierwszy udała się dopiero Jimowi Clarkowi, który uznawany jest za gwiazdę Formuły 1 z lat 60-tych. Szkot całą swoją karierę spędził w Lotusie i zdobył w jego barwach dwa mistrzowskie tytuły F1 w sezonach 1963 i 1965, a oprócz tego regularnie podróżował do Stanów, by ścigać się w wyścigu Indianapolis 500. Jego sukces z edycji z roku 1965 przeszedł do historii i zachęcił innych zawodników z Europy do podobnych działań.

Tak też się stało, przez co wyścig Indianapolis 500 stał się częścią kultury masowej, tym bardziej, że już w kolejnym sezonie na najwyższym stopniu podium stanął inny bohater Formuły 1 – Graham Hill, który do dzisiaj pozostaje jedynym kierowcą na świecie, który w swojej karierze został mistrzem świata F1, wygrał 24-godzinny wyścig Le Mans i właśnie Indianapolis 500.

W latach 70-tych, kiedy telewizja była akurat w intensywnej fazie rozwoju, emitowaniem amerykańskich zawodów zainteresowało się więcej stacji, co w celach promocyjnych wykorzystać chciały również wchodzące na ten rynek firmy. Reprezentanci Stanów Zjednoczonych nadal są najliczniejszą grupą w stawce, jednakże od lat 80-tych ich procentowy udział regularnie spada. Co ciekawe, drugą siłę stanowią obecnie kierowcy z Ameryki Południowej, a Europejczycy znajdują się w tej klasyfikacji dopiero na trzecim miejscu.

W roku 2000 na tor Indianapolis powróciła Formuła 1, dla której specjalnie zmieniono nieco nitkę przejazdu, dobudowując w środku owalu kilka zakrętów. Najbardziej na kartach historii zapisała się Grand Prix z roku 2005, kiedy w skutek wypadku Ralfa Schumacher w sobotnich kwalifikacjach, w niedziele do wyścigu przystąpić mogło jedynie sześć samochodów. Wyścig zyskał miano najbardziej niedorzecznego w historii F1, przez co po sezonie 2007 nie przedłużono z Amerykanami kontraktu. Tor drogowy na pewien czas został zapomniany, lecz trzy lata temu ponownie go zmodyfikowano, tym razem na potrzeby IndyCar, które w ten sposób zaczyna swoją przygodę z Indianapolis każdego roku.

Najbardziej znamiennie na kartach historii tego wyścigu zapisali się A. J. Foyt, Al Unser i Rick Mears, którzy czterokrotnie sięgali tu po zwycięstwo. Na uwagę zasługuję również Roger Penske, który mimo że nigdy nie odniósł zwycięzca w amerykańskim dreszczowcu, to po zakończeniu kariery kierowcy założył własny zespół, w którego barwach zawodnicy tryumfowali w Indianapolis 500 16 razy. W ostatnich latach opinię weterana zyskał sobie natomiast Brazylijczyk, Hélio Castroneves, który ma na swoim koncie trzy zwycięstwa i w tym roku zdecydowanie powalczy o kolejne.

Na przestrzeni lat przeprowadzonych zostało wiele modernizacji tego obiektu, które w większości ograniczały się do wymiany asfaltu, lub pracach nad infrastrukturą toru. Główna pętla od ponad 100 lat pozostaje niezmieniona, a pierwszy jard nadal stanowią oryginalne cegły, które kładli tam ludzie Carla Grahama Fishera. Trybuny, które systematycznie są powiększane, są w stanie pomieścić dzisiaj 256 tysięcy fanów, a oprócz tego wygospodarowana jest również przestrzeń na miejsca stojące. Dzięki temu w dzień wyścigu na tor Indianapolis przybywa nawet 400 tysięcy spragnionych emocji fanów.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze