Lauda: Nie chciałem umierać

Niki Lauda – kierowca który trafił do Formuły 1 z konkretnymi marzeniami oraz celami. Człowiek, który postawił na szali życie prywatne i karierę w firmie ojca na równi ze sportami motorowymi, które wygrały, ale mogły mu zabrać najcenniejszą rzecz, życie.

Styl bycia, charakter oraz upartość – to jedne z kilku cech, które cechowały austriackiego kierowcę. Kiedy Lauda ścigał się w Formule 1, mało kto przejmował się kwestiami bezpieczeństwa, liczyła się prędkość, moc samochodu, ale co najważniejsze, wygrywać. Taki był cel każdego kierowcy – wygrać za wszelką cenę, nie patrząc na niebezpieczeństwo. Wyścig Szczurów jest widoczny na liście ofiar, które zginęły robiąc to, co kochają najbardziej – ścigając się.

Jednak Laudzie czegoś brakowało. Ekipy nie stały w jego drzwiach z lukratywnymi kontraktami, nie było telefonów... Upór, marzenia oraz wiara we własny talent spowodowały, że Lauda stał się ówczesnym „pay-driverem”, bowiem zapłacił ekipie STP March równowartość 100 tysięcy dolarów i tym samym znalazł się w najlepszej serii na świecie. Niestety, lata 1971-1972 były katastrofą. Problemy finansowe, pożyczka w banku, która powoli zaczęła niszczyć życie, do tego kłopoty z psychiką. Nieoficjalnie mówi się, że Niki chciał popełnić wtedy samobójstwo, ale nigdy tego nie potwierdzono. Jednak Luda zagrał va bank i zaciągnął drugi kredyt, tym razem na wykupienie miejsca w ekipie BRM, co okazało się być interesem życia, bowiem zainteresował tym samego Enzo Ferrari. Dzięki wsparciu Claya Regazzoniego, który jeździł w Austriakiem w ekipie BRM, Lauda stał się członkiem włoskiej rodziny i kierowcą Ferrari.

Zawodnik odzyskał dobre imię, stał się legendą ekipy i co najważniejsze spłacił długi, jednak w życiu prywatnym nie było już tak różowo. Kłótnie z żoną, chora zazdrość o Jamesa Hunta, dążenie do wygranych po trupach – Niki Lauda stał się kierowcą dla którego najważniejsze było wygrywanie. Aż do roku 1976.

Wyścig na torze Nürburgring, którego okrążenie mierzyło 22,8 km, od początku obfitował w zmienne warunki atmosferyczne. Deszcz oraz słońce, które towarzyszyły kierowcom przez cały weekend spowodowały, że kierowcy startowali do wyścigu na podstawie piątkowych kwalifikacji. Przed wyścigiem znów zaczęło padać. Jednak cel był jeden: dopaść i pokonać Hunta. Niestety, chora chęć wygrania z Huntem, który wyjechał z boksu wcześniej niż Austriak spowodowały, że zawodnik dawał z siebie i maszyny 100%. Konstrukcja Ferrari nie wytrzymała takiej pogoni i Lauda stracił panowanie nad autem, uderzył w bandę, a płonący samochód wrócił z powrotem na tor, gdzie został uderzony przez Haralda Ertla oraz Bretta Lungera. Jedynym, który zdążył ominąć płonące kulę ognia, był Guy Edwards.

Kierowcy próbowali wyciągnąć kierowcę, ale uniemożliwiała to wielkość płomieni. Do pomocy rzucił się również Merrzario, który zatrzymał swojego Wolf Williamsa widząc co się dzieje. Kierowca został w końcu wyciągnięty z wraku, ale oparzenia były tak poważne, że nikt nie dawał mu szans na przeżycie. Zapadł on w śpiączkę, a ksiądz odprawił sakrament namaszczenia.

„Moje oczy cały czas kontaktowały. Jest kilka szczegółów, które doskonale pamiętam. Na przykład to, że leżałem na oddziale intensywnej terapii i strasznie cierpiałem. Była też pielęgniarka, która do mnie mówiła. Myślałem, że ktoś mnie w końcu odwiedzi, przyjdzie porozmawiać, ale kompletna cisza, jaka panowała w moim pokoju doprowadzała mnie do szału. Były momenty, że wpadałem w furię” – opowiadał o przebiegu tych wydarzeń.

Jednak Lauda i jego ciało się nie poddały. Leżąc w szpitalu, oglądając wygrane Hunta, uparcie i czasami wbrew zdrowemu rozsądkowi walczył ze swoim ciałem i zdrowiem, aby wrócić na tor. Udało mu się to po sześciu tygodniach od wypadku, czym wprawił w osłupienie paddock i cały świat sportów motorowych. Jego czwarte miejsce w Grand Prix Włoch zdobyło uznanie i poklask wielu rywali, a także szefów ekip.

W sezonie 1976 Hunt wygrał tytuł mistrza świata, a Niki przez wiele lat był uznawany za bohatera. Dlaczego? Przed wyścigiem o Grand Prix Japonii, ze względu na fatalne warunki atmosferyczne, Lauda chciał głosowania o odwołaniu wyścigu, ponieważ warunki panujące na torze były nie do przyjęcia. Wyścig się odbył, a Lauda w pewnym momencie zjechał do boksu i wycofał się z wyścigu. Jak wyznał po kilku latach, deszcz padał tak obficie, że bał się o swoje życie i zdrowie. Wypadek w Niemczech odcisnął swoje piętno na psychice kierowcy, a wielu nadal uważa, że Lauda dostał wtedy lekcję na całe życie.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze