Sklep internetowy RaceTracks.pl to prężnie rozwijające się miejsce, które przykuwa uwagę nie tylko polskich fanów Formuły 1. Jego założyciel opowiedział w rozmowie ze ŚwiatWyścigów.pl o początkach, swoim sposobie na promocję i rozwój, specyfice branży e-commerce i… pasji do świecidełek.
Ten wywiad był możliwy dzięki wsparciu naszych czytelników. Jeśli chcesz czytać więcej ekskluzywnych wywiadów 1-na-1, postaw nam kawę!
Mówi się, że najlepsza praca to taka, która łączy się z pasją. W przypadku Mateusza Kolonko, założyciela sklepu RaceTracks.pl, zdecydowanie można o czymś takim mówić. Wszystko zaczęło się od drukarki 3D sąsiada i modelu toru, który pierwotnie nigdy nie miał trafić na sprzedaż.
Po 2,5 roku 21-letni student ma już sporą bazę klientów, świeżo otwarty stacjonarny lokal w centrum Katowic oraz dalekosiężne plany na rozwój biznesu, który narodził się z potrzeby chwili. A jak wiadomo, potrzeba jest matką wynalazków.
W rozmowie z Kamilem Niewińskim Mateusz zdradza, jak wyglądało tworzenie pierwszych produktów i jak zmieniało się to z upływem czasu, dlaczego w jego prywatnym portfelu ląduje tylko ułamek kwoty generowanej przy sprzedaży, a także czy taki biznes może być długofalowym sposobem na życie.
Kamil Niewiński, ŚwiatWyścigów.pl: Na początku warto byłoby porozmawiać o samej genezie sklepu. Możemy oczywiście ustalić, że masz zajawkę na Formułę 1. Kiedy ona się zaczęła?
Mateusz Kolonko, założyciel RaceTracks.pl: Formułę pamiętam jeszcze z czasów, jak oglądałem ją z dziadkami po obiedzie w niedzielę, jeszcze na otwartym Polsacie. Ale taka stuprocentowa zajawa, gdzie już się śledziło te wyścigi, to mi się wydaje, że zrodziła się gdzieś w 2018 roku, nie pamiętam do końca.
No i w sumie cały pomysł ze sklepem zrodził się w taki sposób, że po prostu chciałem sobie dać do pokoju jakąś rzecz związaną z własnym hobby, ale też niekoniecznie wydawać 300-400 złotych na model kasku czy bolidu Verstappena, czy kogoś innego. Z tego powodu powstał produkt i powstała pierwsza inwencja.
Czyli rozumiem, że to kompletnie nie miało związku na przykład z szukaniem pomysłu na swój własny biznes?
Nie, zupełnie nie, to się w ogóle jeszcze zaczęło, jak byłem w liceum. Przed moimi maturami sąsiad sobie kupił drukarkę 3D i wpadłem na pomysł: „kurczę, zrobię sobie taki tor na podstawce i sobie go dam na półkę”. Poszedłem do sąsiada, zaprojektowałem plik, wrzuciłem do druku, zrobiłem takie dwa albo trzy modele, bo dałem jeszcze jeden kumplowi i w sumie to było tyle.
Miałem to na półce i potem po jakimś czasie pomyślałem, że w sumie nie jestem jedyną osobą, która lubi F1, a jest wielu kibiców, które chciałoby ładny upominek bez kupowania najdroższych rzeczy. Nie ukrywam, F1 jest drogą zabawą, nawet jako hobby. Zwykła koszulka kosztuje 400-600 złotych. To potrafi śmieszne pieniądze osiągać.
Nie mówiąc już nawet o jakichkolwiek modelach.
Dokładnie. Jakieś modele, kaski i tak dalej... No śliczne są, ale to zupełnie nie jest na kieszeń licealisty. No i tak naprawdę jak już mnie natchnęło, że ktoś te projekty może chętnie kupić... to się zaczęły matury. Więc nic z tym nie robiłem, przygotowywałem się do matur. W końcu je napisałem i zabrałem się za ten pomysł na 100%, bo miałem najdłuższe wakacje życia i masę wolnego czasu.
Wróćmy do tego pierwszego produktu, czyli tego toru.
Tak, to był model toru na podstawce, zrobiony na drukarce 3D. Po podstawkę pojechałem do Obi. Kupiłem deseczkę, pociąłem ją sobie, pomalowałem, jeszcze wyszlifowałem i nawierciłem, zrobiłem z tego parę sztuk. To była albo Monza, albo Monako, już nie pamiętam. Miałem takich parę i je rozdałem, jedną sobie zostawiłem.
To był pierwszy produkt, który był przeze mnie zrobiony. Nie miałem w ogóle styczności z takim sprzętem, nie miałem żadnego doświadczenia. Mój sąsiad to wszystko robił, a ja mu tworzyłem pliki.
A czy kiedy już pojawiła się ta iskra, że to jest całkiem fajny pomysł na tanie akcesoria, tanie upominki dla kibica i ktoś to rzeczywiście może kupić, zacząłeś tworzyć swój sklep od początku samodzielnie? Czy miałeś może pomoc kogoś doświadczonego? Tworzenie w tak młodym wieku swojego małego czy większego biznesu to jest jednak bardzo duże wyzwanie.
Na początku nawet nie myślałem, że to będzie sklep czy firma. Sprzedawałem sobie modele na Allegro Lokalnie i na OLX-ie. Zrobiłem te popularniejsze tory typu Spa, Monako, Silverstone. Porobiłem zdjęcia jeszcze na takim mało białym, amatorskim tle i wystawiłem to. No i to zaczęło w sumie po jakimś czasie gryźć i zauważyłem, że rzeczywiście ludzie to kupują. Może jeszcze nie w jakichś dużych ilościach – sprzedawałem, nie wiem, jeden na tydzień. Tak spędzałem sobie wakacje.
No ale to było fajne, nie? Traktowałem to bardziej jako takie kieszonkowe. Kiedy zauważyłem jednak, że rzeczywiście ludzie pytają na przykład o inne tory, czy o modele w innej kolorystyce, to stwierdziłem, że może byłoby trzeba jednak jakoś się za to zabrać, bo rzeczywiście może są w tym pieniądze?
Jak już zaoszczędziłem trochę kasy, już nie wydając tego, co zarabiałem, to wykupiłem sobie hosting i domenę. No i postawiłem sklep internetowy. Bez żadnego doświadczenia, bez żadnej wiedzy. Wszystko brałem z YouTube'a – oglądałem jakieś poradniki. Obecna strona jest w stu procentach zrobiona przeze mnie.
Czyli pod tym kątem jesteś totalnym self-made'em. Wszystko zbudowane i stworzone całkowicie od zera.
No nie licząc drukarki sąsiada, to tak (śmiech).
W tym momencie pewnie masz już własny sprzęt.
Tak, teraz tak. Pierwszym dużym zakupem była właśnie drukarka 3D. Wybrałem używaną, była po prostu tańsza. Miałem jednak na to środki, bo 100% z tego, co potem już zarabiałem, inwestowałem z powrotem.
Dzięki temu teraz tak się rozhulało, bo jednak nie ukrywajmy – patrząc na listę współprac, jakie masz z różnymi stronami internetowymi i na fakt, że twoje produkty mają popularność... Twój sklep ma rozpoznawalność w głowach ludzi interesujących się Formułą 1, widać, że ta inwestycja się naprawdę bardzo dobrze zwraca w tym momencie.
No powiem Ci, że miałem nawet na tej liście współprac, którą widziałeś, nie mam wszystkiego. Niektórych firm po prostu nie wpisywałem, bo pewnie by mi nikt nie uwierzył. Tak jak Sauber, no i Ferrari.
Ulala.
No współpraca z Sauberem i Ferrari naprawdę mnie zaskoczyła. W takim sensie, że ktoś się odezwał i przy mailu miał Sauber, nie? I rzeczywiście potem wystawiłem fakturę na Saubera, wysyłka do Szwajcarii i tak dalej – wow.
Totalnie abstrakcyjne – w dwa i pół roku z drukowania torów u sąsiada do współpracy z Sauberem czy Ferrari. Robi to wrażenie.
Dokładnie. Jeszcze wracając do tej pierwszej drukarki, wtedy też nie miałem zupełnie żadnego doświadczenia, bo wcześniej wszystko robił mi sąsiad. Kupiłem ją... i co? No i filmik na YouTube, jak to się składa, jak to się robi, jak jej nie zepsuć. Tak zbierałem doświadczenie – ucząc się.
Pierwsza drukarka pozwoliła mi na więcej swobody. Nie musiałem latać do sąsiada, nie musiałem mu też płacić za te rzeczy, no bo wcześniej się rozliczaliśmy, żeby było uczciwie. Zarabiałem na tym, to on też musiał zarobić.
Tym bardziej że filament i wszystkie surowce jednak kosztują.
To nie są duże kwoty, ale trzeba odpowiednio wynagrodzić robociznę drugiej osoby.
Gdy już więc miałem własny sprzęt, pomyślałem, że mogę robić inne produkty. Co się da zrobić w tym druku 3D, żeby było dla kibica? Szukałem jakichś natchnień. Są duże tory, no to może małe tory, nie? Breloczki na przykład. Allegro, kupujemy zawieszki do breloków, inwestycja. I tak w kółko – jak już miałem breloki z torami, to kolejne były breloczki z kierowcami. Rozszerzałem swój asortyment. Jak już miałem własną stronę internetową, nie był to taki problem, jak w przypadku sprzedaży na OLX.To był duży skok, ale gdy była ona świeża, mało ludzi na nią przychodziło. Teraz się to już fajnie rozrosło, tak naprawdę ruch sam się napędza.
Dla mnie to jest naprawdę bardzo imponujące, ponieważ jest wiele takich firm, które sprzedają rzeczy sprowadzane z Chin czy kupowane na Aliexpress. A tutaj, z tego, co mówisz, mamy produkty nie tylko produkowane w Polsce, ale produkowane przez ciebie, na twoim sprzęcie.
Sprowadzam tylko jakieś metalowe breloczki, to jest dosłownie jeden produkt, którego nie mam jak zrobić ani nie wiem, jak zrobić. To jest jedyna rzecz.
No tak, ale chodzi mi bardziej o rzeczy typu podstawka – kupiona w Polsce – czy wydruk.
To też jest fajna historia. Na początku kupowałem wszystko w Obi. Deski, potem lepszą piłkę, bo tamtą mi się ciężko kroiło, farby czy narzędzia do szlifowania. Z każdą taką deseczką było trochę roboty. Najpierw pociąć, potem wyszlifować, następnie pomalować dwa razy. Na początku było to okej, ale kiedy liczba torów, które kupują klienci, wzrastała, to ja już zupełnie przestałem wyrabiać. Musiałbym na pełny etat siedzieć i malować deski.
Teraz już mam polskiego podwykonawcę, który produkuje mi deski docięte na odpowiedni wymiar i zeszlifowane. Potem przerzucam to do mojego znajomego, który mi je maluje. Weekendowo maluje z tysiąc desek dwoma warstwami i sobie dorabia. Dla mnie to jest też wygoda, bo wbrew pozorom taniej jest dostać gotowy produkt niż kupować samemu deski w sklepie. Deska kosztowała dwa razy więcej niż ta teraz, już pomalowana.
W takim razie, poza rzeczami, których nie da się zbytnio wyrobić własnymi rękami, to jednak wszystko zostaje w Polsce i to wszystko jest produkowane w Polsce – przez ciebie albo przez polskich podwykonawców, więc to też jest poniekąd imponujące.
Tak, kupując u nas, podatki w stu procentach zostają w Polsce.
No i też te ceny jak na polski produkt są takie standardowe, nie są jakoś zbytnio zawyżone.
Zacząłem sprzedawać tory po 45 złotych, teraz są po 50, ale ta podwyżka miała miejsce już chyba po pierwszym miesiącu. Nie podnoszę, bo inflacja czy coś tam – na razie w ogóle nie planuję podnosić cen.
Kiedy już odpalałeś swój sklep, czy miałeś jakiś konkretny plan na to, jak się przebić? Inwestowałeś może w SEO, w pozycjonowanie strony czy to wszystko wyszło organicznie i na podstawie współprac? W 2022 roku, kiedy zakładałeś ten sklep, to już nie był taki dziewiczy rynek.
Pozycjonowanie strony to jest coś, na czym totalnie się nie znam. Nawet po dużej liczbie filmików na YouTube nie idzie się tego zbytnio nauczyć. To jest branża, z której żyje wiele ludzi, więc też trudno to samodzielnie ogarnąć. Gdybym tyle o tym wiedział, to bym zajmował się pozycjonowaniem, a nie sklepem internetowym. Dlatego obecnie moim największym kosztem miesięcznym jest firma, która mój sklep pozycjonuje.
Jest to moja największa inwestycja w tym roku. Tak jak mówię – to, co zarobię, wraca w stu procentach do firmy. Oprócz takich rzeczy, jak kasa na paliwo czy na dojazd do uczelni – tyle. Nie umiem powiedzieć, czy to była opłacalna inwestycja, bo minęło jeszcze za mało czasu. Mam nadzieję, że nadchodzące święta to sprawdzą.
Natomiast początki były takie, że reklamowałem się na discordach [serwerach komunikacyjnych; przyp. red.] lig simracingowych czy na grupach na Facebooku. Robiliśmy na przykład konkursy i współprace w tym stylu, że tutaj macie produkty za darmo, ale na Discordzie musicie wszystkich zapingować, czyli oznaczyć link do sklepu. Potem to się przerodziło już w regularną współpracę z ligami. To były malutkie organizacje, które się zgłaszały, albo ja się do nich zgłaszałem. „Tutaj macie trzy tory w zamian za moje reklamy na bandach i na forach” – coś w tym stylu.
Obecnie jest tak, że każda liga jak się zgłosi do mnie, to dostanie jakąś ofertę, w zależności od swojej wielkości. Po prostu jest to opłacalne, bo każdy, kto się w tych ligach ściga, jest moim potencjalnym klientem. Tak naprawdę jeżeli chodzi o taką reklamę, wszystko wychodziło organicznie.
Czyli oferowałeś, zabrzmi to w tym momencie bardzo doniośle, „paczki PR-owe” dla konkretnych lig czy danych portali. One robiły promocje czy konkursy, dawały linki promocyjne albo kody i jakoś to organicznie rosło.
To linkowanie bardzo dobrze działa. Teraz w przypadku torów zostały tylko takie większe ligi i bardziej rozpoznawalne marki, jak SOL [Ścigałka Online League] którego już nie ma. W przypadku mniejszych organizacji są to raczej jednorazowe współprace. Ze stronami też się staram działać, a w tym roku trochę postawiłem na reklamę stacjonarną. Byłem na różnych eventach typu Poznań Moto Show, gdzie wystawiałem się z asortymentem i budowałem rozpoznawalność tej marki. W asortymencie mamy też LED-y i one bardzo przyciągały na takich wydarzeniach klientów.
O to chciałem się zapytać. Tworzenie tych torów, breloków i tak dalej – to są rzeczy, które opierają się w większości właśnie na drukarce 3D. Ale jak wygląda kwestia techniczna tworzenia LED-owych i neonowych torów?
LED-tracki były pierwsze z racji na swoje wymiary – dużo mniejsze. To jest taka świecąca skrzyneczka. Pomysł był prosty – wziąć tor i zrobić go w taki sposób, żeby się świecił. Bo ja lubię, jak się świeci. (śmiech) Teraz siedzę przy komputerze, który się świeci... Wszystko się świeci i mruga, nie? Taka moja przypadłość niestety.
Ale ja ją bardzo rozumiem i bardzo popieram! (śmiech)
Zrobiłem najpierw projekt, zamówiłem paski LED-owe, przyszły... Okazało się, że potrzeba do nich kontroler – w sumie logiczne – więc zamówiłem kontroler. Jak już wszystko przyszło, to się zacząłem tym bawić. Wydrukowałem bazę z czarnego materiału, a górę z przezroczystego. No i wszystko spoko, tylko nie to, że w pasku LED-owym, który zamówiłem, widać było po prostu każdy pojedynczy piksel, każdą lampkę.
Okazało się, że da się kupić takie, które mają 144 LED-y na metr, czyli są bardzo gęste. I jak się już je wsadziło, to rzeczywiście na żywo taki tor jest bardzo równiutki. Do tego ramka, jakiś podpis z tyłu, żeby było wiadomo, jaki jest to tor. Bo jak ktoś nie jest fanem Formuły, to nie rozumie, że to jest Interlagos, a to jest Monza, tylko pyta, co to robi i czemu się świeci? To dosyć popularne pytanie, jak na przykład nie trafi się w grupę odbiorców z reklamami na Facebooku: „co to za but świecący mi reklamujesz”?
Neony to też są de facto LED-y, ale specjalny ich rodzaj – 12-woltowe Neon LED-y zamknięte w silikonowej tubce. To jest w sumie jeszcze prostsze do stworzenia, bo tak naprawdę tworzy się model toru w takim kanale i do niego się montuje ten silikonowy pasek. Do tego dochodzi lutowanie, przedłużacz, ściemniacz, zasilacz, zaczepki i można montować na ścianę. No i one naprawdę ładnie świecą. I im większe, tym ładniej świeci. Miałem klienta, dla którego robiłem taki o wielkości 2x2 metry.
Czyli stąd takie widełki cenowe na stronie?
Względnie tak. Ta górna granica to jest za tory 80 cm, chociaż zamówienie ten dwumetrowy to... w sumie chyba też za 700 zł robiłem, bo to był taki pierwszy duży projekt i się bałem, żeby go nie zepsuć. No, ale dzięki temu gość ma teraz oświetlone Porsche w swoim garażu.
Wow, kapitalne.
No, jest niezłe, jest niezłe. W te neony się zresztą tak wkręciłem, że w Katowicach otworzyłem sklep stacjonarny z samymi neonami – nie tylko Formuła 1. Ktoś może przyjść i zrobić na zamówienie swój napis, logo, serduszko i tak dalej. To jest lokal świeżo otwarty, całe wakacje go remontowałem, bo był wcześniej w tragicznym stanie.
[Sklep Mateusza mieści się w Katowicach przy ul. Kościuszki 57]
Trochę już na to pytanie odpowiedzieliśmy w trakcie tej rozmowy – czy ten biznes w ogóle się zwraca? Ustaliliśmy, że tak, bo możesz w niego sporo inwestować, więc zadam to pytanie trochę inaczej. Czy jest to biznes, który pozwoli ci na spokojny zarobek po studiach bez martwienia się o to, co przyniesie jutro i bez innej pracy na boku?
To jest dobre pytanie, bo sam się nad tym zastanawiam. Studiuję teraz na Automatykę i Robotykę na Politechnice Śląskiej i sam szczerze nie wiem, jak to dalej będzie wyglądać... Staram się działać tak, żeby ten sklep był po jakimś czasie dochodem pasywnym – żebym nie musiał przy nim nic robić i żebym mógł zatrudnić pracowników, żeby zajmowali się sklepem. Taki jest cel. Czy wyjdzie? Zobaczymy.
Przez ostatnich parę miesięcy nie wyciągnąłem nic z firmy, wszystko idzie z powrotem w inwestycje. Ich miesięczne koszta są duże. Inwestycją jest SEO, kolejną jest ten sklep stacjonarny, który przez wakacje jeszcze na siebie nie zarabiał, a już musiałem go remontować. W praktyce więc nic nie zarabiałem, tak?
No tak.
Ale potem przychodzą święta, gdzie potrzebuję rąk do pracy, bo po prostu sam nie wyrobię. Tak było już rok temu, a wiem, że w tym roku będzie na pewno więcej, bo to się skaluje wykładniczo, a także będę miał nowe produkty, którymi są w kalendarze na przyszły sezon. Na pewno jakiegoś znajomego wezmę do roboty, jak będzie miał czas, bo nie ma szans, że wyrobię.
Na szczęście będę miał teraz lokal stacjonarny, gdzie będę miał magazyn. Wynoszę się tam dopiero, więc to jest jeszcze wszystko zmienne. Będę miał większe możliwości niż w zeszłym roku. Było tak, że wracałem z uczelni i siedziałem do 3 w nocy pakując paczki, kładłem się spać, szedłem na uczelnię i tak w kółko. Całą rodzinę zaciągałem do roboty – mój brat rozkładał mi kartony, ja potem robiłem zamówienia, on potem kartony zamykał, zaklejał i naklejał etykietę.
W zwykłym sezonie czy w wakacje to jest mniej więcej ćwierć etatu, tak to trochę traktuję przynajmniej. Aczkolwiek odpisywanie na maile to jest ciągłe zajęcie. Nie masz też wyznaczonych godzin – potrzebujesz codziennie chociaż tę godzinę poświęcić na pakowanie zamówień i wysyłkę albo na załatwienie innych spraw. Natomiast w okresie świątecznym to na trzy etaty robimy.
Bardzo okresowa robota, no ale w sumie niemal zawsze w e-commerce tak to wygląda.
No e-commerce tak działa, że 4. kwartał roku to jest masakra.
Tak więc na razie wszystko, co zarabiasz, idzie na inwestycje z nadzieją na to, żeby w ciągu następnych kilku miesięcy, kilkunastu miesięcy, nawet kilku lat ten biznes rzeczywiście stał się sposobem na życie.
Mhm, tak. Większość tego co zarobiłem, wydałem na porządne drukarki. Wcześniej pracowałem po prostu na używanych, najtańszych, teraz kupiłem sobie nowe. Mam dosłownie całą farmę tych drukarek. Do tych kalendarzy będę mieć oficjalne zdjęcia od Motorsport Images, wykupione na licencji komercyjnej.
Taka licencja też kosztuje swoje.
Tak. To jest duży koszt. Policzyłem to sobie w cenie kalendarzy, ale to jest produkt dla osób, które rzeczywiście chcą kupować od uczciwej firmy, która nie kradnie zdjęć. Są takie przypadki i to w dużej ilości. Jak sobie wejdziesz na przykład na Etsy, to przykładów jest mnóstwo. Na pewno mają prawa autorskie do takich zdjęć, nie?
Jak ja zacząłem z nimi negocjacje, to jak mi pierwszą ofertę przedstawili, to stwierdziłem, że milion sztuk musiałbym sprzedać, żeby na tym zarobić. Rzucili mi takie kwoty, że na początku myślałem, że podali to w złotówkach, a potem się okazało, że to funty. Nie było to przyjemne, ale po dłuższych negocjacjach znaleźliśmy jakiś kompromis.
Dzięki temu kwota za ten za ten kalendarz... no nie będzie niska, ale uważam, że będzie uczciwa jak za naprawdę ładnie wydany i legalny produkt. Ze swoim grafikiem pracujemy nad nim od około miesiąca. Uważam, że będzie wyglądać naprawdę ładnie. Będą w ogóle dwa kalendarze – jeden naścienny z tymi grafikami, a drugi na biurko w formacie A5. Nie będzie miał tych zdjęć, więc będzie odpowiednio tańszy.
A czy są jakieś inne produkty, które szykujesz na następny rok? Coś, na co klienci mogą się nastawić poza tym kalendarzem?
No, mam to nawet koło siebie i pracuję nad tym, ale na pewno to będzie dopiero w przyszłym roku. Jest to taki świecący box, więc znowu wchodzi w grę elektryka i znowu świecenie. Nie chcę też dużo o tym mówić, bo nie wiem, czy po prostu wejdzie to do oferty. Cena musi odpowiadać temu, ile czasu poświęca się na produkcję, ale produkt nie może być też za drogi. A jeśli nie będzie ładne i ludzie nie będą chętnie tego brali, no to z tego zrezygnujemy.
Miałem w ofercie parę takich rzeczy, jak na przykład kolczyki. Sprzedawały się, ale liczba zamówień a nakład roboty... Po prostu stwierdziłem, że lepiej je zdjąć, a jeśli ktoś wejdzie na sklep i nie będzie mógł kupić kolczyków, to pewnie kupi sobie breloczek. Więc tak, było parę rzeczy, które po prostu nie zdały próby, ale... błędy są też częścią rozwoju, nie?
Prawda... Ale ładna puenta wyszła.
No tak, jakoś to wyszło! (śmiech)