Konnichiwa, czyli Motorsport po japońsku!

Ten wywiad był możliwy dzięki wsparciu naszych czytelników. Jeśli chcesz czytać więcej ekskluzywnych wywiadów 1-na-1, postaw nam kawę!

Gdy cyrk F1 żegna się we wrześniu z Monzą, wszyscy mają już w głowach azjatycką część sezonu, gdzie Formuła 1 przyjeżdża w większości przypadków jedynie w celach marketingowych. Kierowcy, szefowie i mechanicy udają się w daleką podróż, by wykonać swoją pracę i przyczynić się do jak najlepszego wyniku swojego zespołu. Na nowych Tilkodromach nie ma już prawdziwych fanów, którzy tak jak w Europie gotowi są zapełnić wszystkie miejsca na legendarnych torach i czekać na kierowców przed wejściem do paddocku, czy hotelu, by ich idol przynajmniej raczył pomachać ręką w ich kierunku. W Azji tego nie ma. Atmosfera jest inna, sucha i sztywna, a samo Grand Prix traktowane jest jako "większy festyn, na który fajnie by było wpaść". Druga część sezonu upływa nam właśnie w takich klimatach, z wyjątkiem jednej rundy - Grand Prix Japonii na historycznym torze Suzuka, które odbyło się w ubiegły weekend. Tam wszystko powraca ze zdwojoną siłą... Zapraszam do lektury specjalnego artykułu o Grand Prix Japonii, widzianego z perspektywy czterech samurajów, którzy mieli okazję tworzyć historię tej imprezy.

Suzuka, a więc miejsce, gdzie rozgrywane jest Grand Prix Japonii została wybudowana we wczesnych latach 60, jako obiekt testowy Hondy. Jest to jeden z najdłuższych torów w kalendarzu, gdyż jego długość liczy dokładnie 5,807 km, a także jedyny tor w kalendarzu, który przybiera kształt ósemki. Mimo że znajduje się on w Azji, to jest obiektem starej generacji, z różnicami poziomów i żwirowymi poboczami, które budzą respekt i nie wybaczają błędów. „Wszyscy wiemy, że Suzuka jest ogromnym wyzwaniem dla kierowcy, jeśli porównamy ją do innych torów na świecie, dlatego musisz być niesłychanie skoncentrowany gdy się tam ścigasz.” – mówi Sakon Yamamoto. „Bardzo łatwo jest stracić tam czas, gdy popełnisz nawet malutki błąd w jednym z zakrętów. Kocham Suzukę z tego powodu, że dużo się tam ścigałem na początkowym etapie kariery”.

„Niewiele torów ma obecnie żwirowe pobocza. To zawsze było moją specjalnością - wpadanie w żwir na każdym torze.” - pół żartem, pół serio chwali się dziś Taki Inoue. „Jestem dumny z Suzuki. Mam nadzieję, że nie będą jej już zmieniać, tak jak Fuji. Suzuka jest wyjątkowa, to najtrudniejszy tor w całym kalendarzu F1”.

Z początku Suzuka używana była jedynie przez producentów, którzy sprawdzali tam swoje samochody, jednak zrobiono także ukłon w stronę amatorów wyścigów, głodnych podwyższonej dawki adrenaliny. Gdy miało się własny samochód, istniała możliwość pojeżdżenia sobie po tym torze tempem wyścigowym. Jednym z takich kierowców był Hiroshi Fushida, który przyjeżdżał tam dość często i prezentował dobre tempo: ”Byłem dość szybki, a czasy okrążeń jakie kręciłem były naprawdę dobre, dlatego pewnego dnia dostałem po prostu telefon od menadżera zespołu Hondy, który powiedział: "Hej, może nie chciałbyś się dla nas ścigać?" Oczywiście, powiedziałem "tak" i w taki sposób zaczęła się moja kariera” - Jako, że wyścigi nie były wtedy w Japonii często organizowane, zawodnicy w większości właśnie w taki sposób rozpoczynali swoje kariery.

Zastanawiacie się zapewne, skąd w tamtym czasie wzięła się pasja do wyścigów wśród Japończyków, skoro to wszystko dopiero zaczynało się rozkręcać. Hiroshi Fushida był pierwszym kierowcą z Japonii, któremu udało się dostać do Formuły 1, to on przecierał szlaki w kraju kwitnącej wiśni i skazany był tylko na koncerny takie jak Toyota, Honda, czy Nissan. Największe natchnienie płynęło jednak z Europy... „Wzorem dla nas mogli być kierowcy z Europy, jak na przykład Jim Clark, którzy osiągali sukcesy w Formule 1 i byli sławni na całym świecie. Oczywiście, w Japonii było kilku dobrych kierowców, jednak ci nie wyrobili sobie jeszcze takiej marki, żeby ktoś nazywał ich idolami”.

Gdy spojrzymy na sytuację, która obecnie panuje w wyścigach, to przez ostatnie 50 lat nie uległa ona zbytniej poprawie, gdyż Japonia nie miała jeszcze żadnego mistrza, prawdziwego talentu, który byłby znany w każdym zakątku świata. Satoru Nakajima jeździł w prawdzie w  Lotusie z Ayrtonem Senną w 1987 roku i w porównaniu do swoich krajanów prezentował naprawdę przyzwoite tempo, jednak nie możemy zapominać, że był on tak naprawdę jedynie częścią umowy między Lotusem, a Hondą, która dostarczała wtedy silniki brytyjskiemu zespołowi. Podobna sytuacja miała miejsce z synem Satoru, Kazukim, którego z kolei Toyota posadziła w jednym z foteli ekipy Williams w roku 2007, również jako część umowy o dostarczanie silników. Nic więc dziwnego, że dziś z ust Sakona Yamamoto możemy usłyszeć następujące słowa: „Moim idolem od zawsze był Ayrton Senna. Był bardzo szybkim i ścigał się samochodem McLaren-Honda, co było znaczące dla Japończyków, którzy nigdy nie mieli prawdziwego mistrza”.

Mistrza może nie mieli, ale ich historia i tak jest warta opowiedzenia. Jak zapewne pamiętacie, Japonia zaczęła swoją przygodę z Formułą 1 w 1976, wyścigiem na torze Fuji, który został wybudowany kilka lat po Suzucę. „Najwięcej wysiłku włożyli w organizację GP sami włodarze toru Fuji Speedway, których znacząco wspierały władze prefektury (odpowiednik naszego województwa) Shizuoka, w której ten tor jest zlokalizowany. Starali się o to od wielu lat, aż wreszcie wszystko doszło do skutku w 1976”. - wspomina po latach Fushida, który osobiście gościł wtedy na torze i przyglądał się finałowej walce o tytuł, którą James Hunt miał stoczyć tam z Nikim Laudą, który wcześniej podczas wyścigu w Niemczech przeżył straszny wypadek, który znacznie wpłynął na jego myślenie. Austriak wolał dmuchać na zimne i podchodził do większości spraw z głęboką rezerwą, jednak żądza kolejnego tytułu również dawała o sobie znać. Nad tor Fuji nadciągnęły wtedy jednak czarne chmury, z których padał rzęsisty deszcz, który bynajmniej nie ułatwiał kierowcom jazdy. Niki Lauda stwierdził, że warunki całkowicie uniemożliwiają rywalizację i wycofał się z wyścigu już po dwóch okrążeniach. Nie spotkało się to z aprobatą kibiców, którzy liczyli na czystą, piękną walkę. „Teraz w Formule 1 jest tak, że przy każdym większym deszczu zawody są przerywane. Gdyby dzisiaj kierowcom przyszłoby ścigać się w takich warunkach, jakie panowały na Fuji w 1976 to od razu zatrzymano by wyścig. Za dawnych lat ścigaliśmy się w dużo gorszych warunkach i nikt nie marudził. To, że Niki, wycofał się z tego wyścigu było dla wszystkich wielkim zaskoczeniem” - ponownie wspomina Fushida. Wyścigu jednak nie przerwano, a zwycięzcą został Mario Andretti. Dzięki 3. miejscu James Hunt wyprzedził Laudę w mistrzostwach o 1 punkt i został mistrzem świata Formuły 1.

Jeśli chodzi o tor Fuji, to w następnym roku również nie obyło się bez kontrowersji, kiedy to zaliczający dopiero swój drugi start w barwach Ferrari, Gilles Villeneuve, zaliczył potężny wypadek z Ronnie'm Petersonem. Kanadyjczyk wjechał w doświadczonego Szweda i poszybował wysoko w górę, niszcząc następnie kilka rzędów barierek przygotowanych na pierwszym zakręcie. Obaj wyszli z tego cało, jednak Formuła 1 zdecydowała się na dłuższy rozbrat z tym obiektem.

Wbrew obawom, nie spowodowało to jednak spadku zainteresowania, a kariery rozpoczynali kolejni kierowcy, jak na przykład Hideki Noda. W czasach gdy rywalizował w kartingu odnosił wiele sukcesów, zdobywając również wiele tytułów. Następnie awansował do Formuły Ford, gdzie również prezentował fantastyczne tempo, a już w wieku 19 lat ścigał się w Japońskiej Formule 3. Po startach w tej kategorii stwierdził, że w ojczyźnie nie ma już na niego mocnych i czas wyjechać do Europy. Tak też zrobił i rozpoczął rywalizację w brytyjskiej F3. „Brytyjska F3 była niesłychanie konkurencyjna. Każdy kto jeździł w tej serii miał na celu dotarcie do Formuły 1.” – mówi Hideki. „Większość zespołów jest tam naprawdę profesjonalna, nie to co u nas, gdzie każdy podchodził do tego mniej poważnie. Kiedy rywalizujesz w stawce, gdzie każdy dysponuje tym samym sprzętem, naturalnym jest, że aby przetrwać musisz być najszybszy, wtedy zaczynałem już czuć presję”.

Hideki wykonał postawiony sobie wcześniej cel i awansował do F1, jednak droga ta, nie była usłana różami. Sponsorzy niechętnie inwestowali w rozwój jego kariery, a żaden z koncernów nie chciał go wziąć pod swoje skrzydła. Jedyne, co Japończyk mógł zaoferować, to szybkie tempo: „Nigdy nie miałem wielkiego wsparcia ze strony Japonii, jak wielu ludzi jest zwykłych myśleć. Oczywiście, od bliskich przyjaciół otrzymywałem naprawdę mocne wsparcie, jednak moja sytuacja była dużo gorsza niż innych Japońskich kierowców, gdyż nie wspierał mnie żaden duży koncern”.

Hideki nie osiągnął w Formule 1 powalających rezultatów, czego przyczyną był głównie wolny i awaryjny samochód Larrousse, jednak zawsze, albo prawie zawsze, gdy nie dopadały go problemy techniczne, prezentował się lepiej niż zespołowy partner, Eric Comas, a później Jean-Denis Deletraz. Szkoda, że nie otrzymał więcej szans na pokazanie swoich niemałych umiejętności. Pieniędzy starczyło jedynie na kilka startów. „Znalezienie sponsorów w Japonii jest prawie niemożliwe” - do takich wniosków dochodzi dziś Hiroshi Fushida. „Firmy bardzo niechętnie podchodzą do sponsoringu kierowców i znalezienie jakiegokolwiek wsparcia finansowego jest bardzo bardzo trudne. W Europie, czy Ameryce Południowej jest to dużo łatwiejsze, by znaleźć kogoś, kto chciałby w Ciebie zainwestować. W Japonii, jest to możliwe tylko wtedy, gdy weźmiesz udział w wielkiej kampanii reklamowej na rzecz danej firmy, a ona zapewni Ci miejsce w Formule 1. Spójrzmy na kierowców z Meksyku, Wenezueli, czy innych krajów z Ameryki Południowej. Praktycznie każdy młody kierowca ma tam za sobą szereg firm, które chcą go wspierać. Szkoda, że nie ma czegoś takiego w Japonii”.

Wróćmy jeszcze do człowieka, którego nie wolno pominąć, "bohatera Japońskich wyścigów", a więc Takiego Inoue, który sam nazywa się najgorszym kierowcą F1. Takachiho, wystartowało łącznie w 18 wyścigach i żadnego z nich nie ukończył w strefie punktowanej. Łącznie był na mecie jedynie 5 razy. „W kwalifikacjach zawsze miałem słabe tempo - byłem minimum 2 sekundy wolniejszy od swojego kolegi z zespołu, który jeździł przecież takim samym samochodem. Czasami strata sięgała nawet 5 sekund. W trakcie całej swojej kariery w Formule 1 nigdy nikogo nie wyprzedziłem. Świadomie nazywam siebie najgorszym kierowcą w historii F1”.

Patrząc obiektywnie były reprezentant Simteka i Footworka nie mija się z prawdą. W latach 1994-5, kiedy to gościł na torach Formuły 1 przydarzyło mu się wiele dziwnych incydentów, które do dziś są wspominane przez kibiców na całym świecie. Jedną z nich jest na przykład kraksa w Monaco, kiedy to Taki już na pierwszym okrążeniu pierwszego treningu wylądował na barierach, po tym jak "źle ocenił punkt hamowania". Nic nie pobije jednak wypadku z GP Węgier 1995, kiedy ty Japończykowi nagle wybuchł silnik. Nie byłoby by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że kilka sekund później, gdy biegł już z gaśnicą by ugasić pożar w swoim aucie, został potrącony przez samochód medyczny, który... przyjechał na miejsce zdarzenia tylko po to by sprawdzić, czy z kierowcą jest wszystko w porządku.

Wszystkich 4. samurajów łączy jednak tor Suzuka, na którym Formuła 1 ściga się od 1987 roku, z 2-letnią przerwą na koszt Fuji w latach 2007-8. Obiekt legendarny, z ogromną tradycją na karku, który sprawia, że każdy kto tu przyjedzie czują tą magiczną atmosferę wyścigów. „Suzuka jest szybkim torem, z ponad 50 letnią historią na karku. Każdy Japoński kierowca nie zależnie od tego, czy ścigał się na dwóch, czy czterech kółkach, właśnie tutaj uczył się jeździć. Wszyscy zaczynaliśmy tu swoje kariery wyścigowe, dlatego z ręką na sercu mogę przyznać, że Suzuka zasługuje na to, by nazywać ją "Domem Japońskich Wyścigów" - wyznaje szczerze Fushida. „Jak byłem młody, zawsze gdy przyjeżdżałem na Suzukę czułem coś specjalnego. Ten tor ma niesamowitą i niepowtarzalną naturę. Przejechanie perfekcyjnego okrążenia jest dla kierowców wielkim wyzwaniem. To płynny tor i musisz posiadać dobrą technikę by odpowiednio i szybko pokonać każdy zakręt. Myślę, że każdy kierowca, który miał okazję się po niej ścigać, pokochał Suzukę”.

 Wierzcie lub nie, ale Sakon Yamamoto właśnie po wizycie na tym torze zdecydował się poświęcić swoje życie wyścigom. „Gdy miałem 7 lat moi rodzice zabrali mnie na Grand Prix Japonii na Suzuce. Byłem pod wielkim wrażeniem samochodów F1, które były bardzo szybkie, a atmosfera na torze była po prostu niesamowita. To był ten moment kiedy stwierdziłem, że chcę w przyszłości zostać kierowcą Formuły 1”. Słowa Sakona są idealnym przykładem na to co Suzuka może zrobić z człowiekiem. W jego przypadku marzenie przerodziło się w cel, który został zrealizowany niecałe 20 lat później, kiedy to reprezentował barwy Japońskiego zespołu Super Aguri w mistrzostwach świata F1 w roku 2006. GP Japonii było dla tej ekipy momentem kulminacyjnym całego sezonu, co ponownie przywołało pozytywne emocje: „Trudno jest to ująć w słowach, jaka jest atmosfera podczas wyścigu w Japonii. W 2006 ogłoszono przeniesienie GP z Suzuki na Fuji, przez co był to ostatni wyścig na Suzucę w najbliższej przyszłości. Fani również lubią przyjeżdżać na tor Fuji, jednak od 1987 roku to Suzuka była dla nas magicznym miejscem, a wręcz świątynią. Dodatkowo jeździłem wtedy w japońskim zespole, który miał w składzie 2. japońskich kierowców, dlatego możesz spróbować sobie wyobrazić jak czuliśmy się, widząc 350 000 ludzi na trybunach wiwatujących na naszą cześć przez cały weekend. Była to dla mnie naprawdę bardzo bardzo przyjemna chwila, którą zapamiętam do końca życia!”

W tym roku znów Sebastian Vettel okazał się najlepszy, tryumfując 5. raz z rzędu w tym sezonie. Kibicom mogą się już czuć nieco znudzeni tym widokiem, gdyż od momentu powrotu Grand Prix na Suzukę, na najwyższym stopniu podium od 4. lat nieprzerwanie zawsze staje ten sam Niemiec w niebieskim kombinezonie Red Bulla. Mimo że Japończycy nie mają w tym roku żadnego reprezentanta w Formule 1, to zainteresowanie tym sportem wciąż wzrasta. Dlaczego? „W Europie fani przychodzą na wyścigi dla zabawy, albo po to by dopingować swojego kierowcę, czy zespół, co najlepiej widać w serii DTM, gdzie mamy trzech wiodących producentów. Ludzie w Japonii przychodzą natomiast na wyścigi dlatego, że interesuje ich technologia i inżynieria samochodu. Główną atrakcją są dla nich nowe, innowacyjne rozwiązania zastosowane w samochodach, a nie sama walka i rywalizacja na torze” - wyjaśnia Fushida. Dodatkowym plusem jest oczywiście sam tor, co na sam koniec podkreśla jeszcze Sakon Yamamoto: „Dla każdego Japończyka Suzuka zawsze będzie najlepszym torem na świecie!”

Do zobaczenia za rok, Sayōnara!

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze