Cały weekend w Brazylii nie układał się ani po myśli Fernando Alonso, ani całego zespołu Aston Martin, jednak nawet najgorszy występ na torze wyścigowym nie może równać się z ludzkim dramatem, jaki przeżywają obecnie mieszkańcy Walencji i okolic, o których Hiszpan nie zapomniał w trakcie rywalizacji na Interlagos.
Alonso od początku nie przypadła do gustu wyboista nowa nawierzchnia, co potwierdziły wyniki z kwalifikacji do sprintu – w których zajął szesnastą pozycję – a także sam sobotni wyścig ukończony na osiemnastym miejscu. Była to – jak się później okazało – jedynie zapowiedź tego, co miało się wydarzyć, począwszy od niedzielnej porannej czasówki do właściwego Grand Prix.
Problemy z hamulcami i nieprzewidywalność AMR24 sprawiły, że zarówno Lance Stroll, jak i Fernando Alonso przedwcześnie zakończyli swój występ w potyczce o jak najlepsze pole startowe obrotem i uderzeniem w bandy zabezpieczające granicę toru. Mechanicy Astona gorączkowo zajęli się naprawą uszkodzonych konstrukcji, wymieniając m.in. skrzynie biegów. Starania te zaowocowały pojawieniem się na prostej startowej dwóch bolidów w brytyjskiej zieleni wyścigowej, jednak bardzo szybko na placu boju ostał się sam Alonso, bowiem syn właściciela zespołu, po dość dziwnej jak sam twierdzi awarii hamulców, wypadł z toru już na początku okrążenia formującego, po czym zakopał się w żwirze.
„Bardzo dziwne, jak tylko dotknąłem hamulców, moje tylne koła silnie się zblokowały i od tego momentu byłem tylko pasażerem. Pewnie stało się to przez jakąś awarię hamulców, nie wiem. Musimy to dokładnie przeanalizować i wyciągnąć wnioski”
– tłumaczył się Stroll.
Dwukrotny mistrz świata – mając do dyspozycji samochód kompletnie nienadający się do jazdy, co potwierdza obraz z kamery pokładowej, na których widać, jak kilkukrotnie był bliski zakończenia swojego wyścigu w ścianie – musiał mierzyć się również z ostrym bólem pleców, o genezie której przypomnieliśmy sobie dwa lata temu, po wprowadzeniu konstrukcji wykorzystujących efekt przypowierzchniowy. W komunikacie radiowym – i w wywiadzie już po Grand Prix – Alonso podzielił się z nami powodem, dla którego zamierzał dojechać ten wyścig do końca, co finalnie mu się udało: „Ukończę wyścig dla mechaników. Wykonali dziś fantastyczną robotę. Ale bolą mnie plecy, to podskakiwanie nie jest normalne”
.
„W drugiej połowie wyścigu dobijanie dało się we znaki, miałem też sporo momentów, w których się ślizgałem. To było bolesne”
– po czym nawiązał do powrotu do Europy zaraz po zakończonym Grand Prix Meksyku w celu wyleczenia infekcji jelitowej, przez którą opuścił dzień medialny w Brazylii. „Przygotowania do tego wyścigu wymagały ode mnie wielu przygotowań, kontroli, pracy fizjoterapeutów i lekarzy, aby przylecieć tutaj zdrowy. Oni wszyscy włożyli w to wiele wysiłku: tyle samo, co mechanicy”
.
„Ani trochę nie czułem się komfortowo w samochodzie, ale są ludzie w gorszym położeniu ode mnie, także w Walencji, z której docierają do nas straszne obrazy walczących ludzi. Musiałem więc walczyć dla nich o te kilka okrążeń”
.
Źródło: motorsport.com, formula1.com
Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.