Była biografia, pora na autobiografię. Niki Lauda, jakiego nie znaliście

Nawet osoby zupełnie nieobeznane z Formułą 1 słyszały o jego wypadku na Nürburgringu w 1976 roku. Wyciągnięto go wtedy z płonącego wraku Ferrari w stanie tak opłakanym, że ksiądz udzielił mu sakramentu namaszczenia. Po 33 dniach wrócił do ścigania na Monzy. Rany mu krwawiły, nie miał też powiek. Był przerażony. Rok później odzyskał tytuł mistrza świata.

Wystartowała przedsprzedaż książki: https://bit.ly/3WXyrJJ

Na polskim rynku nakładem Wydawnictwa SQN ukaże się oficjalna biografia legendarnego kierowcy zatytułowana „Do piekła i z powrotem”. Legendarny kierowca przez całą karierę znany był ze swojego trzeźwego podejścia do wyścigów i bezwzględnego dbania o własny interes. W autobiografii wyjaśnia, skąd wzięła się ta postawa – opowiada o surowym wychowaniu oraz braku akceptacji ze strony rodziców, co zdaniem Laudy przyczyniło się do powstania jego „uzależnienia od doskonałości”.

W książce Do piekła i z powrotem opisuje, w jaki sposób walczył ze strachem i dokonał powrotu, który wydawał się przekraczać granice ludzkiej wytrzymałości. Do tego dochodzi rywalizacja Laudy i Hunta, ukazana po latach w hollywoodzkim filmie Wyścig z 2013 roku. Kogoś takiego jak on nie będzie już nigdy.

Książka została zaktualizowana po śmierci wybitnego kierowcy w 2019 roku.

Fragment:

Dobre pochodzenie ma swoje zalety, choć zdarza mi się ten fakt kwestionować, gdy pomyślę sobie, jak często mnie w tej rodzinie tłamszono. W Austrii nazwisko Lauda to tak zwane dobre nazwisko, a przynajmniej kiedyś takie było. Obecnie wielcy przemysłowcy z tego rodu stanowią raczej wymierający gatunek.

Najbardziej wyrazistą postacią w rodzinie był mój dziadek, Stary Lauda. Nawet teraz, gdy już nie żyje, przydomek „Stary” odróżnia go od wszystkich innych noszących to nazwisko (którzy, jak podejrzewam, także chcieliby dożyć tak sędziwego wieku jak on). Szczególnie lubiłem jego fizyczną obecność, wystawny dom wraz ze służbą w liberii, wielką posiadłość w Dolnej Austrii oraz wspaniałą rezydencję w Sankt Moritz.

Stary Lauda swe najbardziej oryginalne i najbardziej dosadne wulgaryzmy rezerwował dla tyrad poświęconych socjalizmowi i wszystkiemu, co socjalizm reprezentował. Któregoś wieczoru – miałem wtedy 12 lat albo coś koło tego – wypatrzyłem go w telewizji. Siedział w pierwszym rzędzie na jakiejś uroczystości, a ja przyglądałem się, jak (ówczesny) najważniejszy austriacki socjalista wiesza mu na szyi medal. Z miejsca napisałem do dziadka list, w którym stwierdziłem, że nie rozumiem, jak to możliwe, że ktoś przez całe życie psioczy i wygraża socjalistom, a potem spokojnie przyjmuje wyróżnienie z rąk swoich największych wrogów. Nie odpisał.

Kilka miesięcy później, podczas jego dorocznej wizyty u nas w domu, spotkałem się z nim twarzą w twarz. Bardzo ucieszyłem się z jego odwiedzin, ponieważ zawsze zostawiał swojego Jaguara na podjeździe i pozwalał mi go zaparkować. Wtedy większość gości oddawała mi pod opiekę swoje samochody – nie musieli ich parkować sami, a poza tym wiedzieli, że sobie poradzę.

Mniejsza z tym. Po jakiejś półgodzinie pogaduszek Stary Lauda wyjął z kieszeni marynarki mój list i zaczął mnie łajać. Co ja sobie wyobrażałem? Jak śmiałem? Itepe, itede. Wymachując oskarżycielsko palcem w kierunku moich rodziców, odczytał całość na głos. Każde kolejne zdanie miało być dowodem na moją nieznośną krnąbrność. Matka była na mnie wściekła, ojciec przyjął to z większym spokojem.

Jeśli chodzi o mnie, to właśnie wtedy postanowiłem wypisać się z całej tej konwencji „my, ród Laudów, jesteśmy wyjątkowi” – a przynajmniej wtedy tak to rozumiałem. Gdy byłem już na tyle dorosły, by choć mniej więcej stanąć na własnych nogach, postanowiłem wziąć odwet na Starym Laudzie. Celowo i z rozmysłem nie pojawiałem się na jego bożonarodzeniowych lunchach w Imperialu, najbardziej arystokratycznym z wiedeńskich hoteli, na których obecność całej rodziny była obowiązkowa. W tamtych latach Młody Lauda nie wyobrażał sobie większego wyrazu buntu.

Rodzinne korzenie i moje wykształcenie w dużej mierze tłumaczą mój dzisiejszy temperament. Wychowywano mnie w wyjątkowo chłodnej atmosferze, w realiach, w których pewne prawdy mają być oczywiste. Weźmy na przykład taką jazdę konną. Wszystko, co związane z tym zajęciem, napawało mnie obrzydzeniem, ale musiałem się nauczyć jeździć. Irytował mnie nawet odgłos podków konia wychodzącego ze swojego boksu, a smród stajni początkowo przyprawiał mnie o mdłości.

W całej mojej rodzinie ani jedna osoba nie wykazała się wystarczającą elastycznością, by zaproponować, że dziesięciolatka można zwolnić z lekcji jeździectwa i spróbować później zachęcić go do tego zajęcia. Nie było mowy o żadnych ustępstwach, nie było wyjścia. Dzisiaj uważam oczywiście, że rodzice mieli rację. Wbrew wszystkiemu przezwyciężyłem swoją fobię i nauczyłem się nienagannie trzymać w siodle. Ostatnio zdarza się, że najdzie mnie ochota, a wtedy jeżdżę koniem mojego szwagra na Ibizie. Z jakiegoś powodu dobrze dogaduję się również z kucami dla dzieci.

Tamto zasadnicze i surowe wychowanie wyjaśnia zapewne, skąd wzięło się we mnie przywiązanie do doskonałości, potrzeba robienia różnych rzeczy lepiej niż inni. Bez wątpienia wychowanie to pomogło mi o tyle, że dało mi dużo pewności siebie.

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze