Grand Prix Monako - analiza ŚwiatWyścigów.pl

Grand Prix Monako to zawody, gdzie zazwyczaj o zwycięstwie nie decyduje czysta szybkość samochodu i talent kierowcy, ale strategia i szczęście. W historii tego spektakularnego wyścigu wiele raz zdarzało się nam oglądać na najwyższym stopniu podium zawodnika, który zazwyczaj plasuje się raczej w dalszej części stawki, bądź na jej końcu. W tym roku możemy jednak powiedzieć, że wygrał najlepszy, a przynajmniej zespół. Ferrari w istocie było w ten weekend nie do pokonania, jednak faworyzująca Sebastiana Vettela strategia pozostawia znaki zapytania czy to aby na pewno on był w niedzielę najszybszym zawodnikiem. Drugą siłą był w ten weekend Red Bull, który wykorzystał nierozgarnięcie Mercedesa, wprowadzając Daniela Ricciardo na najniższy stopień podium. Uwagę zwraca też po raz kolejny świetna postawa Carlosa Sainza, który tym razem był znacznie lepszy od przeżywającego kryzys Williamsa i Force India. W końcówce, po staremu, chociaż w tym wyścigu McLarenowi zabrakło naprawdę niewiele.

Ferrari w końcu, po 16. latach, powróciło na szczyt w Monako i to z dubletem. Na czele znowu znalazł się Sebastian Vettel, mimo że to Kimi Räikkönen był liderem wyścigu do swojego pit stopu. Można snuć wiele domysłów, czy Scuderia celowo wybrała dla Seba korzystniejszą strategię, mając w perspektywie jego walkę o tytuł mistrza świata, chociaż nie ma to na obecnym etapie większego sensu. 

Sebastian Vettel zasłużenie wzniósł w niedzielę trofeum za pierwsze miejsce, ponieważ to on był przez cały wyścig najszybszym zawodnikiem. W trakcie pierwszego stintu był naprawdę blisko Kimiego Räikkönena, a gdy po przeciągniętej w czasie zmianie opon powrócił na tor na czele stawki, wyraźnie oddalił się od swojego kolegi z zespołu. Zakładając wersję, że Niemiec pojawiłby się po swoim pitstopie za Räikkönenem, napsułby mu sporo krwi, podobnie jak kolegom na stanowisku dowodzenia. Jeżeli Scuderia nastawiała się bardziej na uniknięcie bratobójczej walki niż zwykłą zamianę pozycji, to wyszło im to naprawdę świetnie.

Bez względu na wynik wyścigu Kimi Räikkönen zasłużył na duży szacunek dzięki pierwszemu od 9. lat pole position. Wyścig nie potoczył się po myśli Icemana, ale winą za to niepowodzenie po części możemy obarczyć Mercedesa, a nawet Red Bulla. Pierwszym zawodnikiem z czołówki, który zjechał na wymianę opon był Max Verstappen, a na kolejnym kółku w panice zrobił to także Valtteri Bottas. Automatyczna odpowiedź na pit stop kierowcy Red Bulla w wykonaniu strategów Mercedesa może budzić wątpliwości, ponieważ sprawiali oni wrażenie, że nie wiedzieli, że w Monako podcinka nie ma prawa się sprawdzić z uwagi na bardzo wolno dogrzewające się opony. Ekipa z Brackley wyszła najprawdopodobniej z założenia, że, a nóż, nie zaszkodzi ściągnąć swojego kierowcę szybciej, na co zareagowało także Ferrari. Pytanie tylko, dlaczego w boksach nie pojawił się także Sebastian Vettel?

Mercedes po raz kolejny może pluć sobie w brodę w związku ze strategicznymi decyzjami podjętymi w Grand Prix Monako. Weekend zaczął się walić już w sobotę, kiedy Lewis Hamilton nie awansował do Q3 z powodu braku możliwości wykręcenia konkurencyjnego rezultatu przed wypadkiem Stoffela Vandoorne. Kolejna mała szpilka wbita została w metalową skorupę srebrnych strzał gdy okazało się, że wcześniejszy pit stop Valtteriego Bottasa oznaczał utratę pozycji na rzecz Daniela Ricciardo. Mimo dobrego tempa Mercedesy nie mogły w stanie wyprzedzać na torze, dlatego za stracenie kolejnych punktów w klasyfikacji generalnej po raz kolejny odpowiedzialni są stratedzy. Czy z nimi na pewno wszystko jest w porządku?

Tym razem pierwsze skrzypce w Mercedesie odegrał Valtteri Bottas. Fin zakwalifikował się do wyścigu z trzecim czasem i podążał na tej pozycji aż do swojego pit stopu, który w opinii Jamesa Wolvesa, głównego stratega Mercedesa, był reakcją na zjazd Maxa Verstappena. Obliczenia inżynierów z Brackley wskazywały, że Holender może wyprzedzić Bottasa, dlatego zdecydowano się dmuchać na zimne. Valtteri faktycznie pojawił się na torze przed Maxem, ale panikę wykorzystał Ricciardo. Mimo że Australijczyk odbił się w pewnym momencie od bariery, Bottas nie był w stanie poradzić sobie z nim w równej walce. 

Lewis Hamilton jest dużym przegranym tego wyścigu i z pewnością zdaje sobie z tego sprawę. Jego fantastyczna jazda i przygody rywali sprawiły, że z 13. miejsca przebił się ostatecznie na 7., co i tak było powyżej jego oczekiwań. Monako nie faworyzowało samochodu Mercedesa, dlatego jeżeli trzykrotnemu mistrzowi świata miał przydarzyć się jakiś pech, to dobrze, że zdarzył się on właśnie tutaj. Obecnie strata Lewisa do Sebastiana Vettela w klasyfikacji generalnej wynosi 25 punktów, ale jak Brytyjczyk lubi powtarzać: „w pewnym momencie traciłem do Nico 43 punkty i zdołałem go wyprzedzić”. Mistrzostwa to nadal sprawa otwarta, ale na czoło zdecydowanie wysunął się Vettel z Ferrari.

Patrząc na dotychczasowe rezultaty i obecne możliwości Red Bulla, każde miejsce wyższe niż piąte może być dla nich dużym powodem do zadowolenia. W Monako udało się to tylko Danielowi Ricciardo, ponieważ Max Verstappen pozbył się czwartego miejsca na własne życzenie. Holender próbując wykorzystać małą różnicę jaka dzieliła go od Valterriego Bottasa zaryzykował wcześniejszy pit stop, który nie przyniósł jednak żadnych korzyści, ponieważ Fin z punktu odpowiedział swoją zmianą. Spokojny Ricciardo wyczekał swoich rywali i wspiął się na podium, gdzie minę miał już zupełnie inną niż rok temu, stojąc w tym samym miejscu.

Ricciardo od jakiegoś czasu sprawia wrażenie, że nie czuje się perfekcyjnie w Red Bullu i na obecnym etapie kariery zdecydowanie ma ochotę na coś więcej niż tylko sporadyczna walka o podia. Trzecie miejsce w Monako to dopiero jego drugie podium w tym sezonie. Dowiezienie go do mety było dla niego problemem, ponieważ po restarcie uderzył lekko w barierę na wyjściu z Sainte Devote, co na jego szczęście nie przyniosło żadnych zniszczeń. Australijczyk utrzymał za sobą Bottasa i mógł cieszyć się z dużej butelki szampana. 

Max Verstappen stracił w ten weekend punkty przez swoich strategów, którzy wyszli z bardzo optymistycznego założenia, że Holender będzie w stanie dogrzać opony na tyle szybko, że już pierwsze okrążenie na nowym komplecie będzie lepsze od czasu Bottasa. Rzeczywistość okazała się inna i pomysł podcinki spełzł na niczym. Możemy zadać sobie pytanie, czy była to dobra decyzja, ale myśląc racjonalnie odpowiedź nie może być inna niż „nie”. Aby w Grand Prix Monako odnotować jednak zadowalający rezultat, trzeba pokusić się czasami o pozornie nierozsądny hazard. To właśnie zrobili w niedzielę stratedzy Red Bulla, za co po części, ale tylko po części, należy im się szacunek. Max to odważny kierowcy i w sytuacji, kiedy nie walczy o tytuł zawsze weźmie wyższe, ale mniej pewne miejsce, niż niższe, ale pewniejsze.

Toro Rosso przywiozło do Monako spory pakiet usprawnień i zrobiło z niego użytek, przynajmniej jeśli chodzi o Carlosa Sainza. Nowe części juniorskiego zespołu Red Bulla zdecydowanie działały, tak jak powinny, ponieważ „młode byki” były konkurencyjne już w czwartek. W kwalifikacjach Sainz był najszybszy z „reszty stawki”, jak zwykliśmy nazwać wszystkie zespoły poza Mercedesem, Ferrari i Red Bullem, natomiast Daniiłowi Kwiatowi zabrakło do wejścia do Q3 mniej niż 0.1s. Ekipa z Feanzy zdecydowanie ma w sobie potencjał i nie zamierza się poddawać w walce o czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej.

Wspomniany wcześniej Carlos Sainz zaliczył bardzo udany weekend i nie popełnił ani jednego błędu. Był wyraźnie szybszy niż kierowcy Force India, którzy nawet gdyby nie zaliczyli po drodze żadnych przygód, znaleźliby się za Hiszpanem. Na pochwałę zasługuje również jego defensywna jazda, którą zaprezentował w finałowej fazie wyścigu, utrzymując za sobą Lewisa Hamiltona. Osiągnięte przez niego szóste miejsce jest w pełni zasłużone. 

Daniił Kwiat również nie popełnił żadnego błędu, ale nie mógł dorównać tempem swojemu koledze z zespołu, co na torze w Monako zrobiło dużą różnice. Rosjanin musiał walczyć raczej z kierowcami środka stawki niż koncentrować się na własnym wyścigu, co w jego końcówce doprowadziło do kolizji z Sergio Pérezem. Mimo że wina leżała po stronie Meksykanina, Kwiat nie powinien zostawiać aż tak szeroko otwartych drzwi, jak zrobił to na zakręcie Rascase. Takie występy na pewno nie pomogą mu w wykonaniu kroku naprzód w swojej karierze i awansowaniu do Red Bulla. Póki co zdecydowanie bliżej jest tego Carlos Sainz.

Przyjemne popołudnie z pewnością miała ekipa Haasa, której obaj kierowcy po raz pierwszy w historii znaleźli się w punktowanej dziesiątce. Nie wiadomo, czy wpływ na to miało nowe malowanie amerykańskiego samochodu, ale z pewnością swoje trzy grosze do sprawy dorzuciła sama maszyna, która, podobnie jak samochód Ferrari, ma krótki rozstaw osi i zyskuje czas w ciasnych zakrętach. 

Szczególnie zadowolony może być z siebie Romain Grosjean, który najpierw zakwalifikował się do Q3, a zdobyte w nim ósme pole startowe zamienił na tą samą lokatę na mecie. Francuz jechał własny wyścig i przez całe 78 okrążeń nie musiał zbytnio oglądać się wokół siebie, zaliczając po drodze jeden pit stop. Wydaje się, że właśnie o takie występy chodzi w tym roku Haasowi.

Drugi z kierowców amerykańskiej drużyny, Kevin Magnussen, delikatnie odstawał od swojego partnera. Dużym pechem był dla niego kapeć, który wywołany został najprawdopodobniej przez niedokładnie przymocowaną studzienkę kanalizacyjną. Całe zdarzenie miało miejsce już 4 kółka po pit stopie Duńczyka, dlatego kolejna wizyta w boksach była dla niego dużym ciosem. Na jego szczęście w końcówce zawodów Sergio Pérez wjechał w Daniiła Kwiata, przez co obaj ci kierowcy, którzy wcześniej zyskali pozycje na jego nieszczęściu, z powrotem ustąpili mu miejsca i Magnussen mógł dopisać do swojego dorobku 1 punkt za dziesiątą lokatę.

Występ Williamsa w Monako możemy oceniać z kilku punktów widzenia. Z jednej strony ekipa ma powód do zadowolenia, ponieważ Felipe Massa zameldował się na mecie na dziewiątym miejscu i powiększył dorobek punktowy zespołu o dwa oczka, a Lance Stroll pokazał się z dobrej strony, nie popełniając ani jednego błędu przez cały wyścig. Brzmi pozytywnie, jednakże zarówno Brazylijczyk jak i Kanadyjczyk liczyli na coś więcej. Czynnikiem, który warunkował tempo obu zawodników był przegrzewające się hamulce, o czym słyszymy już po raz kolejny. W tym sezonie na ten sam aspekt uwagę zwracał przede wszystkim Haas, ale także Renault i Red Bull. 

Felipe Massa już w sobotę wiedział, że tegoroczna edycja Grand Prix Monako nie będzie dla niego najlepsza, ponieważ kwalifikacje zakończył z 15. czasem, co na ulicach Monte Carlo nie wróży nic wielkiego. Weteran Williamsa zaprezentował się jednak z bardzo dobrej strony i w trakcie 78. okrążeń awansował na 9. miejsce, zmieniając opony jako jeden z ostatnich kierowców ze swojego otoczenia. Massa przez cały dystans nie musiał skupiać się na innych kierowcach, a jedynie na przegrzewających się hamulcach, co było dla niego sporym zaskoczeniem. 

Z feralnymi hamulcami nie poradził sobie natomiast drugi z kierowców Williamsa, Lance Stroll. Tegoroczny debiutant robił co mógł przez 67 okrążeń, w trakcie których radził sobie na ulicach Monako całkiem nieźle i nie popełnił żadnego błędu. W trakcie neutralizacji bardzo martwił się o restart i ewentualną kraksę, ale całe szczęście do takiej nie doszło. Tarcze ostatecznie uległy przegrzaniu i Stroll zjechał bezpiecznie do swoich mechaników. W porównaniu do poprzednich występów, szczególnie tych z samego początku sezonu, to nie ma na co narzekać.

Renault, które posiada jeden z dłuższych rozstawów osi w stawce, co nie sprzyja charakterystyce toru w Monako, w istocie nie zrobiło tu furory. Kierowcy od początku weekendu narzekali na prowadzenie swoich samochodów, które na dobrą sprawę były w stanie konkurować tylko z Sauberem. Kolejne zawody w Kanadzie powinny być dla francuskiego producenta nieco lepsze.

Jolyon Palmer ukończył wyścig w Monako na 11. miejscu, co w teorii może wydawać się całkiem niezłym rezultatem, ale raczej takowym nie jest. Brytyjczyk pojechał poprawny wyścig na jeden pit stop i nie popełnił żadnych błędów, ale patrząc na to, co działo się wokół niego, nie może być zadowolony ze swojej formy. Palmer zameldował się na mecie przed oboma kierowcami Force India, którzy tym razem nie zaprezentowali się najlepiej i zmuszeni byli odbyć po jednym dodatkowym pit stopie z uwagi na przygody na torze. Podobnie potoczył się również wyścig Kevina Magnussena, który mimo ponadprogramowej wizyty w boksach, osiągnął metę na 10. miejscu, przed Palmerem. 

O Nico Hülkenbergu ciężko jest dzisiaj napisać coś merytorycznego, ponieważ zakończył swoją przygodę z tegorocznym Grand Prix Monako po 17. okrążeniach na skutek awarii skrzyni biegów, która następnie doprowadziła do wycieku oleju. Przed odpadnięciem Niemiec radził sobie jednak całkiem dobrze, ponieważ podążał tuż za czołową dziesiątką, prezentował wyraźnie lepsze tempo od swojego partnera z drużyny i gdyby nie problemy techniczne to najprawdopodobniej znalazłby się w punktach.

Force India po raz pierwszy w tym sezonie zaliczyło weekend do zapomnienia. Ekipa z Silverstone przyzwyczaiła nas w pierwszych pięciu rundach, że jej zawodnicy zawsze meldują się w czołowej dziesiątce, ale passa ta dobiegła końca w Monako. Mimo że tempo Sergio Péreza i Estebana Ocona było na poziomie strefy punktowanej, dodatkowe okoliczności sprawiły, że ostatecznie zameldowali się poza nią. Czy dzięki temu mamy zmieniać opinię o zespole Force India? Nie. Kapcie czy kolizje to nieodłączny element wyścigu i zdarzają się każdemu, a Force India takich przygód ma i tak mało. 

Sergio Pérez wystartował bardzo ładnie ze swojej siódmej pozycji, jednakże kontakt z Carlosem Sainzem w początkowej fazie wyścigu sprawił, że na 16. okrążeniu musiał odwiedzić swoich mechaników w celu wymiany złamanego, przedniego skrzydła. Checo pojawił się na torze tuż za Lancem Strollem, którego wyprzedzenie zajęło mu sporo czasu. Co więcej, jako że standardowe podcięcie nie zdało w tym wyścigu egzaminu, po rundzie pit stopów znalazł się zdecydowanie dalej w klasyfikacji, niż powinien. Meksykanin miał szansę na punkty, jednakże na 5 okrążeń przed końcem przekreśliła ją zbyt ambitna próba ataku na Daniiła Kwiata w zakręcie Rascase. 

Esteban Ocon nie wdawał się w niepotrzebne pojedynki i po starcie z 15. pola systematycznie przebijał się o kolejne pozycje. Wszystko wyglądało dobrze do okrążenia numer 39, kiedy Francuz złapał w niewyjaśnionych okolicznościach gumę. Dodatkowy postój zepchnął go z powrotem do drugiej części stawki, gdzie Esteban zakończył swój pierwszy wyścig w Monako na 12. pozycji. Szkoda, bo gdyby nie to wydarzenie Ocon mógłby ponownie powiększyć swój dorobek punktowy.

Ekipa Saubera po raz kolejny ma w tym sezonie skwaszone miny, ponieważ ani jeden z niebiesko-białych samochodów nie pojawił się w na mecie wyścigu w księstwie. Patrząc na występy Marcusa Ericssona i Pascala Wehrleina ciężko znaleźć jakiekolwiek pozytywy, poza faktem, że Niemiec wyszedł raczej bez szwanku z groźnie wyglądającego wypadku. Prezentowane przez szwajcarską drużynę tempo jest zdecydowanie najgorsze, co jest bardzo niepokojące. Mimo że na dzień dzisiejszy to team z Hinwill jest przedostatni, a McLaren ostatni, to lada wyścig może się to zmienić, ponieważ Brytyjczycy radzą sobie coraz lepiej. Jeżeli równie dobrze pracować będą ich partnerzy z Japonii, to Sauber może jednak pożegnać się z 9. miejscem w klasyfikacji generalnej.

Marcus Ericsson miał podczas Grand Prix Monako dużą szansę na udowodnienie, że wcale nie jest kierowcą numer dwa w swoim zespole, ale szkolnym, prostym błędem pokazał, że nie można na nim polegać. Szwed wykorzystał problemy Wehrleina i w początkowej fazie rywalizacji był od niego szybszy. Wielu zawodników przed nim również zaliczała drobne przygody, dlatego przy odpowiedniej koncentracji Ericsson miał szanse zapunktować, przynajmniej w oczach swoich przełożonych. Niestety, jeszcze podczas okresu neutralizacji, wyprzedzając samochód bezpieczeństwa, padł ofiarą niedogrzanych opon i zakończył wyścig na bandzie przy Sainte Devote. Czy na pewno jest to poziom Formuły 1?

Pascal Wehrlein to jeden z tych zawodników, którzy zdecydowanie nie mieli w ten weekend szczęścia. Złapany tuż po starcie kapeć zmusił Niemca do szybkiej wizyty w boksach, po której reszta wyścigu, dosłownie, upłynęła mu na rywalizacji z Jensonem Buttonem. Spektakularna kolizja, której winowajcą był mistrz świata z sezonu 2009 wprawiła wszystkich w osłupienie, a na myśl od razu rzuciły się wspomnienia z ubiegłorocznej edycji Race Of Champions. Po tej imprezie  Wehrlien odniósł na skutek dachowania kontuzję szyi, która wykluczyła go z dwóch pierwszych wyścigów tego sezonu. Wstępne badanie pokazały jednak, że tym razem głowa mistrza DTMu z sezonu 2015 nie doznała żadnych obrażeń. 

McLaren przystępował do tego wyścigu z nadziejami na punkty i to całkiem spore, ale ostateczny wynik ekipy z Woking nie różni się zbytnio od pozostałych z tego sezonu - podwójne DNF. Tym razem nie była to jednak wina samochodu, czy, będąc precyzyjnym, Hondy, ponieważ osiągi McLarena były naprawdę niezłe. Sprawę zawalili kierowcy, którzy mimo dobrej reputacji nie zachwali się tak, jak na mistrzów przestało. Szkoda, bo była szansa odbić się od dna, ale skończyło się jedynie na zanurzeniu o kolejny metr.

Jenson Button zastępujący rywalizującego w Indianapolis 500 Fernando Alonso od początku weekendu nie miał problemów ze znalezieniem wyścigowego rytmu, co pokazał już w kwalifikacjach, odnotowując dziewiąty czas. Kary zarobione za wymianę części jednostki napędowej przesunęły go jednak na koniec stawki, z czego nie dało zrobić się zbyt wiele. Większość wyścigu Button spędził na walce z Pascalem Wehrleinem, którego na 60. okrążeniu odesłał na bandę w zakręcie Portier. Wciskanie się po wewnętrznej w tym miejscu zdecydowanie nie należy do najmądrzejszych pomysłów, o czym mieliśmy okazję przekonać się oglądając stojący na dwóch kołach samochód Niemca. Czyżby kończący karierę Button zapomniał jak się jeździ? Najwyraźniej tak, ale jeżeli chciałby to sobie jeszcze kiedyś przypomnieć, musi pamiętać, że ma na swoim koncie karę cofnięcia o trzy miejsca do kolejnego wyścigu…

Ratunkiem dla McLarena miał być w ten weekend najmniej utytułowany Vandoorne. Belg nie zaczął dobrze tego weekendu rozbijając dość poważnie samochód w drugiej części kwalifikacji, ale mimo to jego mechanicy byli w stanie doprowadzić go do porządku na wyścig, nie zarabiając przy tym żadnej kary. Belg robił co mógł aby wykorzystać nadarzającą się okazję do zdobycia pierwszego punktu w tym sezonie (na liczbę mnogą zdecydowanie jest jeszcze za wcześnie), ale wizja finiszu na 10. miejscu prysła na 66. okrążeniu wraz z wypadkiem na Sainte Devote. Druga taka okazja może się już nie powtórzyć. Fernando, wróć!

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze