Dlaczego Horner musi odejść? Walka o władzę i pieniądze

Szef zespołu Formuły 1 Red Bull Racing Christian Horner przez ostatnich kilka tygodni znajdował się w centrum zainteresowania mediów oraz kibiców. Wszystko przez niejasne oskarżenia, które miały pozbawić go posady.

Choć może się wydawać, że doniesienia o nieprzyzwoitym zachowaniu, które szybko przerodziły się w wewnętrzne dochodzenie, pojawiły się nagle, w przeciągu ostatniego miesiąca, pierwsze tarcia w obozie Red Bulla pojawiły się już dwa lata temu.

Horner przewodzi zespołem niemal od pierwszego dnia, będąc zatrudnionym przez założyciela Red Bull Racing Dietricha Mateschitza. Austriak darzył Brytyjczyka pełnym zaufaniem i zapewnił mu niemal nieograniczoną swobodę decyzyjną w sprawie tego, co dzieje się na kampusie technologicznym w Milton Keynes.

Zmiana pokoleniowa

Tego samego nie można powiedzieć o Marku Mateschitzu, który po śmierci ojca odziedziczył 49% udziałów w koncernie Red Bulla. To właśnie on podjął rozmowy z Porsche w sprawie firmowania nowych silników na sezon 2026, produkowanych przez Red Bull Powertrains. Do współpracy nie doszło po tym, jak kierownictwo zespołu F1 z Hornerem na czele nie zgodziło się na to, by niemiecki producent kupił 50% udziałów w zespole. Jednym z argumentów przytaczanym przez szefa ekipy była niechęć do tego, by kluczowe decyzje zapadały na zebraniu zarządu Porsche w Stuttgarcie, a nie w Milton Keynes, jak dotychczas.

Mateschitz potraktował tę porażkę osobiście i postanowił usunąć Hornera z zespołu – wskazał nawet jego następcę, powołując do zarządu Red Bulla Olivera Mintzlaffa jako dyrektora generalnego projektów korporacyjnych. Austriak miał być też niezadowolony z kontraktu, jaki jego ojciec podpisał z Hornerem, opiewający na osiem milionów funtów rocznie.

Jako mniejszościowy udziałowiec, Mateschitz nie mógł jednak samodzielnie zwolnić Hornera, a posiadający 51% udziałów w Red Bullu Chalerm Yoovidhya nie podzielił jego zdania. O ile Taj w ogóle nie ingerował w zespół F1, gdy czuwał nad nim jego partner biznesowy Dietrich, to zmieniło się wraz z nastaniem nowej władzy po austriackiej stronie koncernu. Było jasne, że Yoovidhya ma do Hornera podobne zaufanie, co Dietrich.

Horner musi odejść

Przesłuchanie Hornera nie wyjaśniło jego sprawy

Jedynym sposobem na pozbycie się szefa ekipy było wiec jego dobrowolne odejście. Pretekstem do tego miał być skandal, który nie tylko zdyskredytowałby Hornera, ale również zniszczył jego małżeństwo.

Brytyjczyk otrzymał w styczniu propozycję nie do odrzucenia – w zamian za odejście z zespołu nikt nie dowie się o jego kontaktach seksualnych z jedną z pracownic ekipy. Komunikat prasowy był już przygotowany, gdy Horner zaskoczył zarząd w Salzburgu, odrzucając ofertę.

Bardzo szybko nastąpił przeciek do mediów na temat skargi, jaka wpłynęła do koncernu. O co? Wciąż nie wiadomo. W zależności od tego, którym doniesieniom wierzyć, mogło chodzić o wszystko od nakrzyczenia na pracownicę do molestowania seksualnego.

Co ciekawe, centrala w Salzburgu niemal natychmiast odpowiedziała i wydała oświadczenie w sprawie wszczęcia wewnętrznego dochodzenia. Było to o tyle zaskakujące, że Red Bull jest niezwykle skrytą firmą, która prawie nigdy nie komentuje swoich spraw wewnętrznych. Tu natomiast nie zawahano się ani chwili.

Trzeba przyznać, że koncern zachował się w pełni profesjonalnie i zatrudnił najwyższej klasy prawnika, z grona doradców króla (British King’s Counsel). Po kilku tygodniach postępowania stwierdził on jednak, że Horner nie złamał żadnych zasad, za które mógłby zostać pociągnięty do odpowiedzialności i Mateschitz znów nie miał punktu zaczepienia.

Gra w otwarte karty

Kolejnym ciosem w stronę Hornera znów był wyciek, tym razem rzekomych dowodów w zakończonym właśnie dochodzeniu. Wszystko po to, aby to opinia publiczna wydała wyrok na 50-latku. Problem w tym, przedstawione dowody były słabe. Zapisy rzekomych rozmów szefa zespołu z jego podwładną sugerują co najwyżej nieudany romans, a nie agresję czy molestowanie.

Co bardziej spostrzegawczy zwrócili jednak uwagę nie na samą treść rozmów, a wygląd zrzutów ekranu – na niektórych widać komunikaty «CH jest online» lub «CH pisze». Oznacza to, że nie jest to zapis konwersacji zabezpieczony podczas śledztwa, lecz dokumentacja sporządzana już w trakcie trwania rozmów, na przestrzeni wielu miesięcy. To mocny argument za tym, że skandal od początku miał zostać wykreowany.

Gdy upublicznienie kompromitujących rozmów i prywatnych zdjęć nie pomogło, w Salzburgu puściły nerwy. Jos Verstappen – który nie wiadomo, dlaczego stanął po stronie Mateschitza – zaczął w agresywnym tonie wypowiadać się na temat tego, jak dalsza obecność Hornera w zespole zniszczy go od środka, a Mateschitz we własnej osobie ma pojawić się w Arabii Saudyjskiej, by podgrzewać atmosferę.

Horner tymczasem z ogromnym opanowaniem wyprawił pokaz siły, otaczając się pod podium Grand Prix Bahrajnu – gdzie jego zespół wywalczył dublet – dwiema najpotężniejszymi osobami: żoną Geri oraz Chalermem Yoovidhyą, który nie przyjechałby na wyścig F1 nie mając naprawdę dobrego powodu.

Niepodległość Milton Keynes

Dlaczego Mateschitz wraz ze swoim austriackim obozem z taką uporczywością starają się usunąć Hornera? Nie chodzi tylko o dawne nieporozumienia czy urażoną dumę. Horner może bowiem stać się najbardziej wpływową osobą w padoku Formuły 1, a ze zdaniem Mateschitza przestanie się ktokolwiek liczyć.

Stanie się tak, jeśli Yoovidhya wcieli w życie swój pomysł wydzielenia Red Bull Technology Group wraz z całym kampusem w Milton Keynes poza koncern Red Bulla, tworząc zupełnie niezależną firmę motoryzacyjną.

Horner miałby nie tylko stanąć na jej czele, ale również ogromnie się wzbogacić. Brytyjczyk, którego majątek jest wyceniany «tylko» na 50 milionów dolarów, miałby otrzymać nawet 40% udziałów w nowej spółce, w ramach podziękowania za doprowadzenie zespołu na szczyt Formuły 1, a pozostałe mieliby pozyskać zaprzyjaźnieni inwestorzy.

Mając pakiet kontrolny w koncernie Red Bulla, Yoovidhya może podjąć taką decyzję samodzielnie. Taki scenariusz musi być traktowany w Austrii naprawdę poważnie, patrząc na to, jak daleko już posunęli się Mateschitz i spółka. Pytanie brzmi teraz, co jeszcze mają w zanadrzu i czy zdołają przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę i przejąć kontrolę nad Milton Keynes, zaprowadzając nowy porządek po prawie dwudziestu latach rządów Hornera.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze