Zdjęcia, które nigdy nie zostaną opublikowane

Deszczowe Grand Prix Japonii 2014 na długo pozostanie w naszej pamięci i do końca pozostanie czarnym wyścigiem Formuły 1. Deszcz, trudne warunki atmosferyczne i wypadek, który odmienił życie wielu.

Kiedy Jules Bianchi uderzył swoim autem i jak się później okazało również głową, w dźwig który służył do usunięcia stojącego w tamtym miejscu samochodu Adriana Sutila, nikt nie spodziewał się, że po kilku miesiącach od tego wypadku będziemy poinformowani o pierwszej od Ayrtona Senny w 1994 roku śmierci wynikającej z wypadku na torze F1.

„Prawie wszyscy już zapomnieliśmy, że motorsport jest niebezpieczny... uświadomiliśmy to sobie po 20 latach od śmierci Ayrtona. To niewiarygodne jak wiele FIA i Formuła 1 zrobiły w kwestii bezpieczeństwa przez te wszystkie lata, ale ten sport nigdy nie będzie w 100% bezpieczny, wiemy to” – powiedział w wywiadzie dla F1.sk czeski fotograf Wladimir Rys, który w czasie feralnego wyścigu znajdował się przy siódmym zakręcie toru Suzuka.

„Nie wiedziałem co mam właściwie robić. Na początku robiłem zdjęcia, ponieważ to był instynkt, ale kiedy [Jules] znalazł się w samochodzie medycznym, wiedziałem że sytuacja jest bardzo poważna i przestałem je robić. Kiedy wróciłem do paddocku, wiedziałem jakie mam zdjęcia, ale nie mógłbym sobie kupić nowych par butów wiedząc, że zapłaciłem pieniędzmi, które dostałem za nieszczęście tego młodego człowieka”.

Rys przyznał w wywiadzie, że pomimo tylu lat od tej tragedii, nadal posiada w swoich archiwach zdjęcia z tego dnia: „Nie opublikuję ich, ale wkrótce mogę je usunąć... Nie oglądałem ich. Na początku zostałem poproszony o nie przez FIA, potem przez rodzinę Julesa, a na końcu przez Marussię. Dałem im wszystko, co miałem. Uważam, że zrobiłem to, co musiałem zrobić jako fotograf, ale nie oglądałem ich i nie mam zamiaru ich nigdzie publikować”.

Czeski fotograf odniósł się również do sytuacji, gdzie dwóch innych fotografów zdecydowało się na publikację zdjęć, na których widać przerażonego Adriana Sutila oraz całą akcję ratunkową: „Nie oceniajmy innych fotografów, to była ich decyzja i je opublikowali. W chwili ich publikacji nie wiedzieliśmy, czy Bianchi żyje czy też nie, ale uważam, że należy chronić jego prywatną strefę” – Rys odniósł się tutaj do utartego już przekonania, że nie należy publikować zdjęć z miejsca wypadków, gdzie nie mamy pewności czy osoba biorąca udział w wypadku przeżyła czy też nie. Tym samym pokazał, że są pewne wartości w życiu każdego człowieka, które są ważniejsze niż miliony zarobione na unikalnych zbliżeniach czy ujęciach.

Czy takie zdarzenie jak wypadek Julesa Bianchi można zapomnieć?: „Absolutnie nie. Nadal przypominam sobie wszystko i trudno o tym zapomnieć. Po tym wszystkim byłem z trzy lub cztery godziny zszokowany. Usiadłem przy komputerze i nie mogłem pracować, więc wstałem i przez kilka godzin nic nie zrobiłem. To przykre, bardzo przykre, a obrażenia Julesa były nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, to był pech – rozbił się dokładnie w tym samym miejscu, co Adrian Sutil. Niestety, taki jest motorsport. Stara się być normalny i ludzie nie widzą pewnych spraw. Wiedzą, że co piąty lub szósty wyścig, ktoś może zginąć. Ten sport był przez długi czas bardzo bezpieczny, a kiedy ktoś ginie, to dla nas wielki szok, nagłe przebudzenie”.

W czasie wywiadu omówiono również kwestię tego, kiedy zdjęcia można publikować. Jako przykład podano kraksę Michaela Schumachera z Jeanem Ericem Vergnem z wyścigu w Singapurze, gdzie obaj kierowcy, pomimo groźnie wyglądającego wypadku opuścili swoje auta i nikomu nic się nie stało. Wywiad z Władimirem Rysem pokazał tylko, że w świecie Formuły 1 nadal są ludzie, którym nie zależy na pieniądzach, a pewne wartości i sam człowiek są ponad wszystko.

Źródło: f1.sk

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze