McLaren w IndyCar i co dalej?

Zabrakło hucznych zapowiedzi, miesięcy spekulacji i niezliczonych wypowiedzi Zaka Browna mających zwieść fanów i media w jedną lub drugą stronę. Ktoś zrozumiał, że takie nakręcanie atmosfery powoduje jedynie niepotrzebną presję i postąpiono inaczej. Mowa oczywiście o tym, że McLaren Racing ogłosił przystąpienie do pełnego sezonu 2020 serii IndyCar.

O ambicjach McLarena związanymi z czołową amerykańską serią dla aut jednomiejscowych było wiadomo od dawna, lecz mimo to informacja była niemałym zaskoczeniem, podobnie jak moment jej ogłoszenia. Jeśli można odnieść jakieś wrażenie na temat podejścia szefa McLaren Racing Zaka Browna, to że jest mało decyzyjny.

Wielokrotnie w ostatnich kilku latach pisaliśmy o McLarenie w kontekście «rozważania», «analizy», «szans», «nadziei», «czasu na podjęcie decyzji», itd. Jak się okazuje, nie tylko dziennikarze zaczęli tracić cierpliwość do Browna, bowiem zaledwie w zeszłym tygodniu dobry przyjaciel swojego rodaka Michael Andretti powiedział, że usłyszał bardzo lukratywną propozycję stworzenia wspólnego zespołu w IndyCar, lecz odrzucił ją, bo nie miał pewności co do tego, na ile jest poważna. Fakt, że niedługo później McLaren ogłosił podjęcie konkretnych działań jest wręcz szokujący.

Choć można by się na ten temat rozwodzić, krótko mówiąc współpraca z Andrettim się nie zmaterializowała, a McLaren mimo to wchodzi do IndyCar. Jest to dość niefortunna sytuacja na tle osobistym, bowiem Brown i Andretti są wspólnikami w zespole australijskiej serii Supercars, a na rodzimym kontynencie będą rywalizować przeciwko sobie.

Po wyciągnięciu wniosków z klęski, jaką był tegoroczny wyścig Indianapolis 500, w McLarenie postanowiono, że budowa własnego zespołu od zera i wystawienie tylko jednego auta w jednym wyścigu to kiepski pomysł. Postawiono więc na związanie się z istniejącą już ekipą i po niewątpliwym zbadaniu zainteresowania ze wszystkich stron, wybór padł na Schmidt Peterson Motorsports.

SPM z całą pewnością nie należy do najlepszych zespołów w stawce – przez ostatnie cztery lata wygrali jedynie dwa wyścigi – lecz jest to ekipa z dużymi aspiracjami, która zaczęła czynić znaczące inwestycje w infrastrukturę i personel, aby w niedalekiej przyszłości móc równać się z Team Penske, Chip Ganassi Racing czy Andretti Autosport. Jeżeli propozycja McLarena jest równie lukratywna co w przypadku Andrettiego, to ta współpraca może przynieść efekty – a powinna być, skoro Sam Schmidt i Ric Peterson dali się przekonać do zawieszenia sojuszu z Hondą i przejścia na silniki Chevroleta.

Związanie się z SPM ma jeszcze większy sens, jeśli weźmiemy pod uwagę najważniejszy cel McLarena – wygranie Indianapolis 500 wraz z Fernando Alonso. Historia ekipy związana z najsłynniejszym amerykańskim wyścigiem jest szczególnie w ostatnich latach pełna spektakularnych porażek, ale nie można zapomnieć o imponujących wzlotach, z których największym jest 2016 rok, gdy James Hinchcliffe stanął na pole position i jechał w czołówce przez cały wyścig.

Osoba Kanadyjczyka prowadzi do rozważań na temat składu kierowców. Zespół ogłosił już, że pozostanie przy wystawianiu dwóch samochodów w pełnym sezonie i jest niemal pewne, że Alonso zasiądzie w trzecim aucie na czas Indianapolis 500.

Hinchcliffe ma podpisany kontrakt z SPM na jeszcze jeden sezon i z tonu wypowiedzi można wnioskować, że McLaren zamierza tę umowę honorować. Popularny «Hinch» nie jest najskuteczniejszym czy najbardziej regularnym kierowcą w stawce, ale jest znakomitym graczem zespołowym i potrafi być bardzo szybki w Indianapolis – gdy akurat się nie rozbija – co czyni go idealnym partnerem dla Alonso. To, czy Hinchcliffe pozostanie w SPM wydaje się zależeć przede wszystkim od niego – przeszkodą są jego bliskie relacje z Hondą, lecz wobec braku miejsc w lepszych zespołach wciąż jest to dla niego najlepsza opcja.

Kwestia drugiego samochodu jest dużo bardziej otwarta. Marcus Ericsson dołączył do zespołu w ramach rocznej umowy i choć spisuje się coraz lepiej, a mając doświadczenie na wszystkich torach powinien być w kolejnym sezonie jeszcze lepszy, Szwed nie uchodzi za najlepszego zawodnika, jaki jest dostępny i na tym jego przygoda z SPM może się zakończyć.

Zak Brown zdążył już dać do zrozumienia, że będzie mieć budżet na zatrudnienie prawdziwej gwiazdy. Wiadomo, że na celowniku był aktualny mistrz serii Scott Dixon, zanim zdążył podpisać dwuletnie przedłużenie kontraktu ze swoim obecnym zespołem. Spod nosa Browna uciekli również Alexander Rossi i Colton Herta – obaj pozostaną związani z Andretti Autosport, lecz zarówno szef McLaren Racing jak i Sam Schmidt mają jeszcze jednego faworyta – mistrza Indy Lights Patricio O’Warda.

Sytuacja Meksykanina z pewnością uległa zmianie na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy, bowiem został zakontraktowany jako junior Red Bulla i na jego celowniku nalazła się Formuła 1. Jeżeli McLaren przyjdzie z propozycją, 20-latek stanie przed bardzo trudną decyzją – tak czy inaczej, ma przed sobą pełen sezon startów, do którego nie będzie musiał dołożyć ani dolara.

Gdyby O’Ward nie dał się namówić na powrót do IndyCar, to możliwości wydają się ograniczone – może Fernando Alonso zdecyduje, że chciałby pościgać się w całym cyklu? Jeśli nie Hiszpan, to do gry wejdą Ericsson i grupka kierowców, którzy od kilku lat startują okazjonalnie, jak Conor Daly czy Carlos Muñoz. Najbardziej przyjemny dla wszystkich byłby scenariusz, w którym za kierownicę powróci Robert Wickens, lecz na wieści w tej kwestii trzeba poczekać jeszcze przynajmniej kilka miesięcy.

Jak to zwykle bywa w przypadku programów wyścigowych dużych marek, na tak wczesnym etapie istnieje więcej pytań niż odpowiedzi. McLaren ma teraz czas do marca, aby skompletować swój zespół i choć udowodnili już, że da się zupełnie zmarnować okres przygotowawczy, tym razem informują o podjętych działaniach zamiast rzucać zapowiedzi i obietnice, a to dobry początek. Cokolwiek z tego wyjdzie, miejmy nadzieję nie skończy się na tylko jednym sezonie.

Galeria:

Nie przegap żadnej informacji. Obserwuj ŚwiatWyścigów.pl na Google News.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
Pokaż komentarze