Podczas Grand Prix Brazylii 2019 były momenty gdy z toru nieco wiało nudą, ale końcówka tego wyścigu należy do najbardziej emocjonujących w całej historii F1.
Podczas weekendu na Interlagos Toto Wolff po raz pierwszy od sześciu lat opuścił wyścig F1. Nic dziwnego. Mercedes już wcześniej wygrał wszystko co się dało. Valtteri Bottas w Austin zapewnił sobie w świetnym stylu wicemistrzostwo, a Lewis Hamilton, w praktyce pewne już od dawna, mistrzostwo. Nie wszystko jednak było rozstrzygnięte.
Charles Leclerc wydawał się w miarę bezpieczny z 14 punktami przewagi nad Maxem Verstappenem na trzecim miejscu, ale gdyby Ferrari wypadło w Brazylii równie źle jak w Austin, Max, na jednym ze swoich ulubionych torów, mógłby wrócić do gry. Holendrowi rok wcześniej zwycięstwo na Interlagos wymknęło się z rąk w wyjątkowo pechowych okolicznościach. Początek sezonu 2018 był dla niego trudny, jednak druga część sezonu była w jego wykonaniu bezbłędna. W Brazylii stanął przed szansą by po raz pierwszy wygrać dwa wyścigi z rzędu, ale prowadząc zderzył się z atakującym go, wcześniej zdublowanym, Estebanem Oconem. To było ogromne rozczarowanie i jednocześnie ważna lekcja.
Rok później sytuacja Maxa wyglądała nieco inaczej. Po tym jak latem zdobył swoje pierwsze pole position na Węgrzech, po powrocie z wakacji był w cieniu, głównie z powodu częstych incydentów na pierwszych okrążeniach. W Brazylii jednak w kwalifikacjach nie dał rywalom szans. Red Bull wyglądał na niepokonanego. Verstappen po pierwszych przejazdach w Q3 prowadził, nawet mimo popełnienia sporego błędu w jednym z zakrętów.
Szanse na rewanż za bolesną porażkę rok wcześniej były duże, nie tylko przez wakacyjną atmosferę w Mercedesie i ale też przez gorszą formę Ferrari. Po wypowiedziach Verstappena, sugerujących, że nagły spadek formy włoskiego zespołu w Austin spowodowany był oszukiwaniem, ukróconym później przez FIA, włoski zespół miał coś do udowodnienia. Leclerc miał jednak od początku utrudnione zadanie z powodu dziesięciu karnych miejsc na starcie za nowy silnik, który jednak w wyścigu mógł się okazać atutem. Szarża Monakijczyka z dalszych pozycji miała być, z punktu widzenia kibiców, jedną z największych atrakcji niedzielnego wyścigu. Wobec kary dla Charlesa, jadący swój setny wyścig dla Ferrari, Sebastian Vettel występował w Brazylii jako lider, na którego liczył cały zespół.
Innym ciekawym wątkiem wyścigu była walka o szóste miejsce w klasyfikacji między Alexandrem Albonem, Carlosem Sainzem i Pierrem Gaslym. Albon zrobił w Red Bullu znacznie lepsze wrażenie niż Gasly i miał już zapewniony kontrakt na następny rok. Sainz jechał genialny sezon, ale w Brazylii zaczynał wyścig z samego końca stawki, po awarii na samym początku kwalifikacji. Gasly był za to świetny w kwalifikacjach. Najlepszy z reszty, na siódmym miejscu. Wrócił do gry, choć szóste miejsce w klasyfikacji dla Albona wydawało się w miarę bezpieczne. Na dwa wyścigi do końca miał 4 punkty przewagi nad Sainzem i 8 nad Gaslym.
Verstappen utrzymał prowadzenie po starcie z pole position, a za jego plecami znalazł się Lewis Hamilton, który po zewnętrznej pierwszego zakrętu wyprzedził ruszającego z drugiego pola Vettela. Valtteri Bottas pozostał na czwartej pozycji, przed Albonem i Gaslym.
Verstappen od samego początku narzucił mocne tempo i odjechał nieco od Hamiltona. Jednak Lewis zdecydowanie był w grze o zwycięstwo. Był zdecydowanie szybszy od Vettela i oszczędzał opony szykując się do taktycznego pojedynku.
Zgodnie z oczekiwaniami emocje kibicom zapewnił Leclerc, który w przeciągu dziesięciu okrążeń awansował do czołowej szóstki. Szczególnie jego walka z Danielem Ricciardo i Lando Norrisem była smakowitym kąskiem dla fanów. Niestety Ricciardo niedługo potem zderzył się z Kevinem Magnussenem, co zniszczyło wyścig Duńczyka, który miał rzadką w tym sezonie szansę na punkty, po świetnych kwalifikacjach dla teamu. Obaj kontynuowali jazdę, ale szansa na punkty bardzo dla nich zmalała.
Wyścig się ustabilizował i zanosiło się na to, że o wszystkim rozstrzygnie taktyka. W czołówce kolejność była następująca: Verstappen, Hamilton, Vettel, Bottas, Albon, Leclerc. Siódmy nadal był Gasly a za nim jechali kolejno Kimi Raikkonen, Romain Grosjean, Antonio Giovinazzi, Lando Norris, Lance Stroll, Carlos Sainz i Sergio Perez.
Meksykanin zjechał do boksu najszybciej, co dało mu po pierwszych zmianach spory awans, tuż za kierowców Alfa Romeo, a przed Grosjeana, który opóźniał pierwszy zjazd.
Opony Verstappena zużywały się szybciej niż Hamiltona i wydawało się, że Mercedes może ryzykować taktykę wydłużenia pierwszego stintu i jazdy na jeden stop, ale Lewis postawił na undercut i zjechał do boksów na 20 okrążeniu po kolejny komplet miękkich opon. Red Bull dał się zaskoczyć. Lider wyścigu był zmuszony zjechać okrążenie później, gdyż w jego przypadku inna taktyka niż dwa postoje nie wchodziła w grę.
Mechanicy Red Bulla spisali się świetnie, 1.82 to rekord F1, ale nawet to mogło nie wystarczyć. Dodatkowo wyjeżdżając z boksu Verstappen natknął się na Roberta Kubicę, którego mechanicy Williamsa wypuścili tuż przed jego samochód. Holender musiał hamować i stracił dodatkowy czas, choć i bez tego pewnie nie miałby szans na utrzymanie pozycji. Wydawało się, że Mercedes wygra po raz kolejny, ale wtedy Max pokazał jak szybki tego dnia był Red Bull. Zamiast frustrować się nieszczęśliwym dla niego zbiegiem okoliczności, natychmiast zaatakował, wykorzystując fakt, że Hamilton został nieco przyblokowany przez znajdującego się teraz przed nim Leclerca.
Chwila zawahania przy wyprzedzaniu Ferrari wystarczyła, by Verstappen znalazł się tuż za Hamiltonem, a następnie wyprzedził go odważnym manewrem w pierwszym zakręcie. Lewis nie poddał się bez walki, ale Max odparł jego atak na prostej i pokazał, że tego dnia to jemu należy się zwycięstwo.
Leclerc robił wszystko, by nie zjeżdżać do boksu drugi raz, ale, by jego taktyka zadziałała, musiał utrzymać za sobą Bottasa. Fin zaś musiał wyprzedzić Charlesa, zanim jego świeże opony zaczną się przegrzewać. Skończyło się to dla niego jeszcze gorzej. Przegrzał się także jego silnik. Bottas ustawił swój zepsuty samochód w pozornie bezpiecznym miejscu, ale, gdy okazało się, że trzeba będzie użyć dźwigu, na torze pojawił się samochód bezpieczeństwa, co zapewniło pasjonującą końcówkę dotychczas dość przeciętnego wyścigu.
Verstappen został skierowany do boksu. Zespół nie chciał dać Mercedesowi możliwości zyskania przewagi świeżych opon. Hamiltona pozostawiono na torze, zyskując prowadzenie, jednak Lewis krytykował tę decyzję przez radio. Wiedział, że w tych warunkach będzie miał małe szanse na utrzymanie prowadzenia. Leclerc również wykorzystał sytuację, by pozbyć się mocno zużytych opon. Na szóstej pozycji komfortową sytuacje miał Gasly. Jadący za nim Grosjean i Sainz jechali na jeden stop i mieli mocno zużyte opony.
Wyścig wznowiono 12 okrążeń przed metą i już w pierwszym zakręcie Verstappen skutecznie zaatakował Hamiltona od zewnętrznej, podczas gdy jego zespołowy kolega wykonał identyczny manewr na Vettelu. W ten sposób Albon stanął przed szansą na swoje pierwsze podium w F1. Siódmą pozycję od razu stracił Grosjean, któremu skończyły się opony. Sainz jednak skutecznie bronił się przed atakami Raikkonena.
To był trudny moment dla Vettela. Widział, że podium wymyka mu się z rąk, na domiar złego tuż za nim znalazł się Leclerc, który na świeżych oponach szykował się do ataku. Seb doskonale wiedział, że kolejna przegrana z młodszym kolegą zespołowym jest zdecydowanie najgorszą rzeczą jaka może mu się przydarzyć i był zdeterminowany, by do tego nie dopuścić.
Monakijczyk zaatakował na początku 66 okrążenia, Vettel natychmiast odpowiedział kontratakiem, po czym obaj zrównali się na dojeździe do czwartego zakrętu. Walczyli koło w koło i w pewnym momencie wychodzący na prowadzenie Seb skręcił nieco w prawo, by dać Leclercowi do zrozumienia, że musi ustąpić. Charles jednak nie spodziewał się tego i samochody lekko zetknęły się ze sobą. Ten minimalny kontakt kołami wystarczył, by spowodować awarie zawieszenia w obu samochodach. Dodatkową ofiarą kolizji był Stroll, który wjechał w rozrzucone po torze odłamki.
Na tę kraksę zanosiło się od dawna i w końcu nastąpiła. Bogata historia Ferrari zna wiele konfliktów między kierowcami, ale zderzenie w bezpośredniej walce na torze, to dla teamu była nowość. Zderzenie dwa lata wcześniej w Singapurze można było określić jako pechowy incydent wyścigowy. Teraz sytuacja była inna i łatwo było wskazać winnego. Vettel wykonał na prostej manewr, który zaskoczył Leclerca i którego raczej nie powinno się wykonywać wobec partnera z zespołu.
Na tor ponownie wyjechał samochód bezpieczeństwa i tym razem do boksów zjechał Hamilton, spadając na czwartą pozycję za Albona oraz Gasly’ego. Biorąc pod uwagę jak mało okrążeń zostało do końca, to posuniecie było oczywistym błędem, co stratedzy Mercedesa przyznali po wyścigu. Na trzech pierwszych miejscach znaleźli się zawodnicy z silnikami Hondy, czego nie widziano w F1 od ponad trzech dekad.
Błąd Mercedesa wydawał się błogosławieństwem dla Albona, ale wkrótce miał okazać się jego przekleństwem. Po wznowieniu wyścigu na dwa okrążenia do mety, zdeterminowany Hamilton szybko uporał się z Gaslym i zamiast czekać na prostą startową zaatakował Albona już przed zakrętem 11. W rezultacie nie spodziewający się ataku, który i tak nie miał szans powodzenia, Alex zamknął drzwi i zawadził o Hamiltona obracając się. To był koniec marzeń o punktach, co biorąc pod uwagę świetną postawę Gasly’ego i Sainza stawiało jego szóste miejsce w klasyfikacji pod ogromnym znakiem zapytania.
Hamilton uniknął poważnych uszkodzeń, ale spadł za Gasly’ego, który był teraz drugi i nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Lewis jednak walczył do końca. W F1 z powodu umiejscowienia linii mety rzadko oglądamy fotofinisze, ale w Interlagos, podobnie jak w Baku, przed linią mety jest długi odcinek przejeżdżany pełnym gazem. Tu właśnie Hamilton przypuścił ostatni atak, ale silnik Hondy w samochodzie Gasly’ego poradził sobie w tym pojedynku i Francuz minął linię mety na drugim miejscu 0,062 sekundy przed Hamiltonem. Pierre szalał ze szczęścia. Tak głośnej celebracji nie słyszano w Brazylii od czasu gdy po raz pierwszy tryumfował tu Ayrton Senna.
Nie tylko Verstappen i Gasly mieli powody do świętowania. Czwarty minął linię mety, startujący z samego końca stawki, Sainz. Hiszpan przejechał doskonały, absolutnie bezbłędny wyścig, perfekcyjnymi manewrami wyprzedzając kolejnych zawodników. Za nim uplasowali się dwaj kierowcy Alfa Romeo i Ricciardo, któremu udało się powrócić na punktowane pozycje. Mniej szczęścia miał Magnussen, który był jedenasty. Haas nie zdobył więc punktów w wyścigu, w którym jego samochody prezentowały się wyjątkowo dobrze.
Sainz mógł mieć nadzieję na jeszcze więcej w związku z dochodzeniem w sprawie kolizji Hamiltona z Albonem. Hiszpan nie mógł wejść na podium, ale wraz z zespołem czekał na werdykt sędziów. Gdy ten został ogłoszony w McLarenie zaczęło się świętowanie, równie huczne jak w Toro Rosso. Lewis otrzymał 5-sekundową karę za spowodowanie kolizji i Sainz został sklasyfikowany na trzecim miejscu. To było jego pierwsze podium w karierze i pierwsze podium dla McLarena od lat.
Grand Prix Brazylii skończyło się więc trzema happy endami. Verstappen zrewanżował się skutecznie za porażkę rok wcześniej, pokazując waleczność i skuteczność, kiedy dwa razy wyprzedził Lewisa Hamiltona w jednym wyścigu, co jest nie lada wyczynem. Gasly wywalczył wymarzony rezultat, udowadniając swoją wartość po bardzo trudnym sezonie, w którym stracił miejsce w Red Bullu, przy okazji dając hondzie pierwsze podwójne zwycięstwo w F1 od 1991 roku. Sainz pojechał wyścig życia i zdobył swoje pierwsze podium, co było ukoronowaniem świetnego sezonu zarówno dla niego jak i dla zespołu. Zaś wszyscy trzej razem stworzyli najmłodsze podium w historii F1.
Chcesz czytać więcej artykułów z cyklu Słynne wyścigi? Postaw nam kawę!