Mało którego zawodnika pamięta się głównie z jednego wyścigu. Tak właśnie jest z Miką Salo. W słabych zespołach jeździło wielu utalentowanych kierowców, którzy nigdy nie dostali szansy w dobrym samochodzie. Salo dostał taką szansę na kilka wyścigów, ale tylko w jednym z nich pokazał pełnię swoich możliwości.
W 1990 roku Mika Salo ścigał się z innym Miką, Hakkinenem, jak równy z równym w Formule 3, potem jednak jego losy potoczyły się zupełnie inaczej. Mimo wicemistrzostwa w F3, za Hakkinenem, Salo odmówiono superlicencji, po tym jak złapano go jadącego samochodem po wypiciu alkoholu. Mika przeniósł się do Japonii i ścigał się tam przez cztery lata. Gdy debiutował w Formule 1 w Lotusie, pod koniec 1994 roku, Hakkinen był już liderem McLarena.
Salo przeniósł się do Tyrrella w sezonie 1995 i od początku prezentował się bardzo dobrze, ale zespół był już wtedy outsiderem i o punkty było bardzo trudno. Salo spędził tam aż trzy lata. Na sezon 1998 przeniósł się do Arrowsa, również zespołu końca stawki, gdzie wywalczył świetne czwarte miejsce w Monako. Mimo to w 1999 znowu znalazł się bez pracy. Udało mu się wystąpić jeszcze w dwóch wyścigach w zespole B.A.R. gdzie zastępował kontuzjowanego Ricardo Zontę, ale wszystko wskazywało na to, że sezon na tym się dla niego skończy.
Wszystko zmieniło się, kiedy na torze Silverstone awaria hamulców posłała Ferrari Michaela Schumachera prosto w barierę z opon. Ten wypadek spowodował złamanie nogi niemieckiego mistrza i pozornie oznaczał koniec marzeń o mistrzostwie świata dla Ferrari.
Ówczesny szef zespołu Ferrari, Jean Todt, miał jednak inne plany. Ferrari miało pokazać swoją wielkość, doprowadzając do mistrzostwa Eddiego Irvine’a. Spodziewano się, że zastępcą Schumachera będzie włoski kierowca testowy Ferrari, Luca Badoer, jeżdżący wtedy w zespole Minardi, ale Todt nie kierował się sentymentami, tylko zadzwonił do najszybszego z kierowców, którzy akurat byli bez pracy. Czyli do Salo.
Grand Prix Niemiec było jego drugim wyścigiem w Scuderii. W pierwszym, w Austrii, zawiódł. Brał udział w kraksie już na początku wyścigu i nie zdobył punktów.
Na szybkim torze w Hockenheim prezentował się za to świetnie i w kwalifikacjach przyćmił swojego zespołowego kolegę zdobywając czwarte miejsce. Irvine był piąty. Na starcie Salo wyprzedził Heinza-Haralda Frentzena oraz Davida Coultharda i, jak za dawnych lat, znalazł się na drugim miejscu za Hakkinenem. Coulthard próbował atakować Salo, ale po desperackiej próbie na szykanie Ostkurve musiał zjechać do boksu po nowe przednie skrzydło. Samochód Fina przetrwał ten atak bez szwanku i Salo był teraz jedynym zawodnikiem zagrażającym Hakkinenowi. Irvine był wtedy czwarty, za Frentzenem.
Wszystko zmieniło się po pit stopach. Irvine najpierw znalazł się przed Frentzenem, potem Hakkinen miał bardzo wolny pit stop, który zepchnął go na czwarte miejsce. Prowadziła teraz dwójka Ferrari. Kibice włoskiego zespołu wpadli w szał.
Paradoksalnie nie był to dla Salo pozytywny obrót spraw. O ile z Hakkinenem mógł walczyć, jego zadaniem w Ferrari było wspieranie Irvine’a. Oznaczało to nieuchronnie zbliżający się komunikat radiowy z prośbą o przepuszczenie Brytyjczyka.
Tak też się stało i to natychmiast. Nigdy się nie dowiemy jak silną pokusę odczuwał Salo, by zignorować polecenia zespołowe i sięgnąć po swoje pierwsze zwycięstwo w F1. Fin jednak podporządkował się.
Podwójne zwycięstwo Ferrari bez Schumachera było bardzo ważne dla morale zespołu. Było tym cenniejsze, że Mika Hakkinen nie wywalczył ostatecznie żadnych punktów. Chwilę po tym jak Salo przepuścił Irvine’a, po spektakularnym wybuchu tylnej opony, McLaren Hakkinena wbił się w barierę z opon, w sposób przywodzący na myśl wypadek Schumachera. Uderzenie nie było jednak aż tak silne i Fin wyszedł z kraksy bez szwanku.
Kibice nie dostali szansy, by obejrzeć jego pogoń za Salo i Irvinem podczas ostatnich dwudziestu okrążeń. Zamiast tego Ferrari spokojnie dojechały do mety. Po Grand Prix Niemiec i dwóch zwycięstwach z rzędu Irvine objął prowadzenie w klasyfikacji kierowców.
Następnej szansy na zwycięstwo Salo już nigdy później nie dostał. Kibice Ferrari jednak pamiętają dzięki komu Irvine dopisał sobie tak potrzebne mu wtedy dziesięć punktów w klasyfikacji za zwycięstwo w Grand Prix Niemiec. Pamiętają, że tamtego dnia to Mika Salo był najszybszy. Irvine doskonale zdawał sobie z tego sprawę i podarował mu po wyścigu trofeum za zwycięstwo.
Chcesz czytać więcej artykułów z cyklu Słynne wyścigi? Postaw nam kawę!