Wygrana w debiucie w F1 to coś co nie udało się nikomu od czasu Giancarlo Baghettiego w 1960 roku. Debiutanci rzadko kiedy dysponują samochodem umożliwiającym walkę o zwycięstwo. Jednak gdy w 1996 Jacques Villeneuve zadebiutował w dominującym w stawce Williamsie, stanął przed niepowtarzalną szansą.
Przed sezonem 1996 w F1 wprowadzonych zostało wiele zmian w regulacjach, które utrzymały się przez lata. Poprzednio kwalifikacje odbywały się podczas dwóch sesji, piątkowej i sobotniej, od 1996 kwalifikacje to tylko jedna sesja w sobotę. Wtedy też wprowadzono, obowiązującą do dziś, procedurę startową z kolejno zapalającymi się czerwonymi światłami, a także regułę 107%. Żeby zakwalifikować się do wyścigu, od sezony 1996 trzeba uzyskać czas mieszczący się w 107% czasu kierowcy na pole position. Ta reguła była wycelowana w najsłabsze teamy, które nie były wstanie skonstruować konkurencyjnego samochodu. W poprzednim sezonie kierowcy teamów Forti i Pacific byli regularnie dublowani kilkakrotnie w czasie wyścigu. Pacific wycofał się jeszcze przed sezonem, a dni Forti również były policzone. W Melbourne obaj ich kierowcy odpadli w kwalifikacjach.
W poprzednich latach F1 bardzo się zmieniła. Teraz było w niej 11 teamów, kilka lat wcześniej było ich niemal dwa razy tyle. Poziom profesjonalizmu podniósł się znacznie i było to powiązane również z kampanią na rzecz poprawy bezpieczeństwa po tragicznych wypadkach dwa lata wcześniej. Samochody w 1996 wyróżniały się lepszą niż kiedykolwiek wcześniej ochroną kierowcy. Przepisy dotyczące konstrukcji kokpitu były teraz znacznie bardziej surowe. Ściany boczne zostały podniesione tak, żeby chronić głowę kierowcy w czasie wypadku. Szczególnie ekstremalną interpretację nowych przepisów przedstawiło Ferrari.
Dla jednego kierowcy te zmiany nadeszły o jeden wyścig za późno. W kwalifikacjach przed kończącym poprzedni sezon Grand Prix Australii Mika Hakkinen uległ koszmarnemu wypadkowi, w którym cudem uszedł z życiem.
Teraz, po wyczerpującej rehabilitacji w zimie, Mika powracał do Australii, ponieważ kolejnym po Grand Prix Australii wyścigiem było… kolejne Grand Prix Australii. Ta nietypowa sytuacja była spowodowana faktem, że, wraz ze zmianą lokalizacji z Adelajdy na Melbourne, Grand Prix Australii zamiast kończyć sezon, teraz na lata stało się pierwszym wyścigiem sezonu.
Wielu żałowało lubianego toru w Adelajdzie, ale wypadek Hakkinena potwierdził, że coraz mniej nadawał się dla szybko się zmieniającej Formuły 1. Nowy obiekt w Albert Park, podobnie jak tor w Montrealu, nie był typowym obiektem ulicznym, przypominając raczej staromodny tor drogowy. Krawędzi toru nie wyznaczały tu bariery tak, jak to było w Adelajdzie.
Głównym tematem rozmów w Melbourne szybko stał się nowy kierowca Williamsa, Jacques Villeneuve. Villeneuve był synem prawdziwej legendy F1, Gillesa Villeneuve’a i mistrzem IndyCar, a także zwycięzcą Indy 500, który to wyścig udało mu się wygrać mimo otrzymania kary dwóch dodatkowych okrążeń. I wszystko to w wieku 24 lat. Takie CV sprawiało, że miał papiery na bycie gwiazdą F1.
Mimo że pierwsze testy dla Williamsa nie wypadły najlepiej, Frank Williams wierzył w Villeneuve’a, który też był pełny wiary w swoje umiejętności. Jacques był kierowcą, który ustawiał swój samochód w bardzo nietypowy jak na F1 sposób, co nieco irytowało głównego inżyniera Williamsa, Patricka Heada. Zatrudnienie Villeneuve’a było ryzykowne. Trzy lata wcześniej starty innego mistrza IndyCar Michaela Andrettiego w McLarenie skończyły się kompletną porażką. Jednak Jacques od razu pokazał, że tym razem będzie inaczej.
W kwalifikacjach pokonał swojego zespołowego kolegę i jak dotąd zdecydowanego lidera zespołu, Damona Hilla i wywalczył pole position w debiucie. Wyrównał tym samym osiągnięcie takich legend F1 jak Mario Andretti i Carlos Reutemann. Stało się jasne, że Villeneuve może wygrać w swoim pierwszym wyścigu.
Największym zagrożeniem dla Williamsa było Ferrari, w którym debiutował mistrz świata z ostatnich dwóch sezonów, Michael Schumacher. Od początku stało się jasne, że pozbawiony Schumachera Benetton, jest cieniem zespołu z poprzednich lat. Jean Alesi i Gerhard Berger zakwalifikowali się na 6 i 7 miejscu, za zawodnikami Ferrari, z których szybszy był niespodziewanie Eddie Irvine oraz Hakkinenem. W ten sposób Irvine uciszył chwilowo krytyków, uważających, że nie zasługuje na miejsce w Ferrari, a Hakkinen pokazał, że nie stracił nic ze swojej szybkości.
Wydawało się, że stojący start może być trudnością dla Villeneuve’a, gdyż nie występował w IndyCar, ale w tamtych czasach najlepsze zespoły mogły w zimie spędzać całe tygodnie na testach, więc Kanadyjczyk był w stu procentach gotowy.
Villeneuve wygrał start, a Hill dał się wyprzedzić obu samochodom Ferrari, po tym jak miał problemy z przyczepnością w pierwszym zakręcie. Jacques stał się więc murowanym faworytem do zwycięstwa, ale już chwilę później straciło to znaczenie, gdyż wyścig został przerwany.
Przed trzecim zakrętem Martin Brundle zbliżał się do stłoczonej po prawej stronie toru grupy pojazdów. Johnny Herbert i David Coulthard odbili z niej w lewo, wprost na drogę rozpędzającego się Brundle’a. Brundle skręcił do środka, chcąc wyminąć Herberta, ale wtedy tuż przed nim pojawił się Coulthard, który wykonał bardzo gwałtowny manewr, chcąc uniknąć samochodów przed nim. Brundle nie miał szans na reakcję. Uderzył w tył McLarena i Saubera, po czym wzbił się w powietrze. Jordan przeleciał nad samochodami Herberta i Coultharda, spadł na ziemię do góry nogami i złamał się na pół tuż za kokpitem. Sunął dalej po asfalcie, by w końcu po odbiciu się od bariery i przekoziołkowaniu na poboczu, wylądować w żwirze.
Samochód był totalnie zniszczony. Brundle atakując zakręt z szybkością większą niż samochody stłoczone przed nim, podjął zbyt duże ryzyko. Luka, w którą chciał wjechać, zamknęła się przed nim w ostatniej chwili.
Teraz wygrzebywał się z resztek swojego samochodu, ku zaskoczeniu wszystkich obserwatorów, kompletnie bez żadnej kontuzji. Zamiast na badania lekarskie pobiegł do boksu po zapasowy samochód, by wziąć udział w restarcie.
To był jego pierwszy wyścig dla Jordana. Weekend zaczął się dla niego od zupełnie nieudanych kwalifikacji, teraz rozbił się już na pierwszym okrążeniu. Za drugim razem też nie zrobił najlepszego wrażenia na nowych pracodawcach, ponownie rozbijając się na tym samym zakręcie, choć na szczęście w mniej spektakularny sposób. Na kibicach zrobił jednak ogromne wrażenie tym jak kompletnie nie przejął się spektakularną kraksą.
Po restarcie Villeneuve był w gorszej sytuacji, gdyż Hill tym nie miał problemów z utrzymaniem drugiego miejsca. Williamsy szybko oddaliły się od reszty stawki, co było zapowiedzią ich dominacji w całym sezonie. Stawką walki między Villeneuve’em i Hillem było więc mistrzostwo świata.
Za ich plecami walkę z Ferrari podjął były lider włoskiego teamu, Jean Alesi. Najpierw wyprzedził Schumachera na starcie, ale Niemiec odpowiedział świetnym manewrem po zewnętrznej pierwszego zakrętu. Potem, gdy Ferrari zamieniły się miejscami, próbował zaatakować Irvine’a, ale stracił kontrolę nad samochodem, rozbijając sekcję boczną swojego Benettona o tylne koło Irvine’a. Irlandczyk pojechał dalej, by w końcu, po awarii Schumachera, zdobyć trzecie miejsce, ale dla Alesiego był to koniec wyścigu. Nie był to wymarzony debiut w Benettonie. Na dodatek Francuz wcześniej w Adelajdzie zakończył swoją karierę w Ferrari, zderzając się dla odmiany z Benettonem Schumachera.
Okazją dla Hilla do odzyskania prowadzenia były pit stopy. Villeneuve zjechał pierwszy, co dawało Hillowi szansę na decydujące szybkie okrążenie. Oba pit stopy w wykonaniu Williamsa wypadły bardzo słabo, ale Hillowi udało się wyjechać tuz przed Villeneuve’em. Kanadyjczyk, zły na siebie, że wcześniej nie zbudował odpowiedniej przewagi, znowu pokazał klasę i zadziorność. Wykorzystując nie rozgrzane jeszcze opony w samochodzie Hilla zaatakował w trzecim zakręcie. Hill odparł ten atak, ale trudno było mu utrzymać samochód na torze jazdy i zniosło go zbyt mocno na zewnętrzną. Jacques świetnie to wykorzystał wychodząc z zakrętu znacznie szybciej i wyprzedzając swojego rywala.
To był jedyny pit stop, więc wyścig wydawał się rozstrzygnięty. Hill jednak nie rezygnował. Na takim torze jak Melbourne trudno wyprzedzić zawodnika w identycznym samochodzie, ale Hill naciskał na Villeneuve’a licząc, że debiutant pod presją popełni błąd. Tak też się stało. W IndyCar często na torze pojawia się pace car, by dać wytchnienie kierowcą, a kluczowa jest taktyka. W F1 w owym czasie cisnęło się od startu do mety, do czego Villeneuve nie był przyzwyczajony. Na 35 okrążeniu Kanadyjczyk, mocno naciskany przez Hilla, na końcu prostej hamował za późno i wyjechał na trawę, cudem ratując się przed obróceniem samochodu. Hill nie zdołał tego od razu w pełni wykorzystać, ale na długim dojeździe do trzeciego zakrętu teraz on stał przed szansą. Obaj kierowcy dojechali obok siebie do punktu hamowania, ale Villeneuve miał teraz brudne opony. Hill musiał wybrać, czy atakować po zewnętrznej, czy hamować wcześnie i tak jak poprzednio jego rywal, wykorzystać lepszą trakcję na wyjściu z zakrętu. Nie udało mu się ani jedno ani drugie. Villeneuve hamował tak późno jak on i pozostawił mu tylko opcję ataku po zewnętrznej, a następnie wypchnął go do krawędzi toru, skutecznie go blokując. Jeśli chodzi o walkę na torze 2:0 dla Villeneuve’a.
To nie był jednak rozstrzygający moment wyścigu. Jego losy rozstrzygnął prozaiczny wyciek oleju. Hill już od jakiegoś czasu był spryskiwany olejem z samochodu Villeneuve’a do tego stopnia, że jego samochód zaczął przybierać coraz bardziej brązowy kolor. W samochodzie Jacquesa zaczęła zapalać się czerwona lampka i wkrótce poinformowano go, że musi zwolnić, jeśli chce ukończyć wyścig. Kanadyjczyk w końcu musiał przyznać tej argumentacji rację. Przepuścił więc Hilla i skupił się na doprowadzeniu samochodu do mety. Gdy potem okazało się jak mało oleju zostało w samochodzie, stało się jasne, że podjął słuszną decyzję. Drugie miejsce również było sukcesem, ale przez awarię Villeneuve’owi nie udało się zdobyć zwycięstwa w debiucie.
Hill zaliczył tym samym wyjątkowe osiągnięcie wygrywając dwa wyścigi z rzędu w tym samym kraju. Położył tym samym podwaliny pod swoją mistrzowską kampanię, w której jednak do ostatniego wyścigu musiał walczyć z Villeneuve’em. Ten wyścig był początkiem walki, która trwala przez cały sezon.
W cieniu walki między Williamsami na piątym miejscu na metę przyjechał Hakkinen. Te skromne dwa punkty były dla niego bardzo ważne. Mimo że w poprzednim wyścigu prawie stracił życie, już w następnym znowu walczył w czołówce.
Chcesz czytać więcej artykułów z cyklu Słynne wyścigi? Postaw nam kawę!